Samotność z pogranicza "pustyni"
: czw 08 lut 2018 9:14
A jeśli nawet dam ci tylko udział w języku pustyni, ona, jak słońce sprawi, że zakiełkujesz i urośniesz, gdyż istotne są nie same przedmioty, ale ich sens [Saint-Exupery, 2000, za: A. Gawliczek [w:] Doświadczenie indywidualne (red.) K.Krzyżewski, 2003.].
Analiza „języka pustyni”, służąca wychwyceniu i interpretacji znaczeń wartościowych ze względu na rozumienie sytuacji psychologicznej osoby doświadczającej samotności z uwagi na tak określony cel — powinna, jak pisze autorka, odznaczać się pewną systematycznością.
Pustynia to — w najbardziej dosłownym sensie — specyficzny obszar spełniający określone kryteria geograficzne. Metaforycznie pustynią nazywa się czasem miejsce konkretne, ale spełniające kryteria inne niż geograficzne. W poniższym tekście ?pustynia? to symbol mojego stanu wewnętrznego. Może też być i tak, że miejsce, niemające żadnych cech fizycznych przypominających pustynny krajobraz, na poziomie doświadczenia i emocji wywołuje jednak podobne, zazwyczaj negatywne przeżycia ? zagubienia czy opuszczenia. W takim przypadku, gdy podstawę analogii stanowi rodzaj doznań wywołanych przebywaniem w danym miejscu, pustynia może zostać zidentyfikowana w gwarnym centrum zaludnionego miasta. Jak uważa Saint-Exupery ?(?)pustynia nie jest tam, gdzie się na ogół sądzi. Sahara jest bardziej pełna życia niż wielka metropolia (?) [Saint-Exupery, 1968 [za: A.Gawliczek, op.cit.].
xxx
W jednym z tekstów [Dary losu 2] napisałam: (?) w coraz większym stopniu odkrywałam, że „bycie żywym człowiekiem” obejmuje również podejmowanie ryzyka, działanie oparte na mniej niż pewności ? obejmuje zaangażowanie się w życie. Wszystko to jest źródłem zmiany, proces zmiany to dla mnie właśnie życie, gdybym się nie zmieniała, była spokojna i statyczna, byłabym żywym trupem. Akceptuję więc zgiełk i niepewność, lęk i skrajne stany emocjonalne, ponieważ są one ceną, którą chętnie płacę za spontaniczne, pogmatwane i ekscytujące życie? Życie? moje życie, które nie zwolniło tempa? nadal trwa na tym samym poziomie stresu? przez ostatnie ?milczące? lata zwalało mnie z nóg nie raz? i pomimo, że ponad 20 lat poświęciłam opiece nad moimi bliskimi (Mama, mąż)? i chociaż przybyło mi lat? cytując słowa piosenki: kocham je nad życie.
Opieka nad Mamą, już pisałam na ten temat, dużo pisałam [link Mama]? w tym okresie opiekowałam się także mężem, który w 2007 r. zachorował na padaczkę. Pracowałam, opiekowałam się bliskimi, spałam? i pracowałam?.W opiece nad osobą starszą, leżącą, doszłam do perfekcji ? Mama była szczęśliwa z pobytu ze mną, ja byłam szczęśliwa, że była ze mną? opieka nad Nią nie sprawiała mi żadnych trudności. Padaczka ? pierwszy atak męża ? nigdy dotąd nie widziałam ataku, bardzo się przestraszyłam, nie wiedziałam co robić, był siny, nie oddychał. Złapałam linijkę i podważyłam zaciśnięte zęby? złapał oddech. Na początku wzywałam pogotowie, które zabierało męża do szpitala i po ok. godzinie otrzymywałam informację telefoniczną, aby odebrać męża. Mama, praca? każda chwila była dla mnie droga. Następne ataki odbierałam bez strachu? mogę powiedzieć, że jestem specjalistką od padaczki ? ataki odbierałam na ulicy, na działce, w samochodzie. Nauczyłam się być samodzielna w opiece nad moimi bliskimi. 10 lat minęło, jak jeden dzień. Mama odeszła. Ktoś mógłby powiedzieć, że powinnam odczuć ulgę? było mi smutno, że mnie opuściła (miała 98 lat), była moim kochanym ?materiałem badawczym??(doktorat), poza tym Jej renta pozwalała mi utrzymać męża, któremu ZUS nie przyznał świadczenia. Musiałam wziąć się ostro do pracy, powoli traciłam wszelkie kontakty towarzyskie, nawet gdybym chciała je podtrzymać, brakowało sił i czasu. Minęło półtora roku od śmierci Mamy i? po powrocie z pracy zauważyłam inne niż zwykle zachowanie męża, wezwałam pogotowie, został zabrany do szpitala. Po przyjeździe do szpitala dowiedziałam się, że jest operowany, pękł tętniak, trepanacja czaszki. Po ok. dwóch tygodniach został wypisany do domu. Opieka nad mężem kosztowała mnie dużo wysiłku? i wyrzeczeń? Być może, a nawet myślę, że na pewno było to spowodowane przeniesieniem się do jednopokojowego mieszkania? [poprzednie było trzypokojowe ? Mama miała swój pokój, mąż drugi, w trzecim spędzaliśmy czas do późnych godzin wieczornych wszyscy razem, a gdy położyłam moich bliskich do łóżek ? ja miałam komputer, Internet, książki] w obecnych warunkach nie miałam możliwości chociażby na chwilę ?uciec od widoku choroby?, z Internetu musiałam zrezygnować (mąż ucinał kable), książki były ?upchane?, gdzie było wolne miejsce oraz tym, że jestem starsza o? 20 lat. Nauczyłam się żyć jak na ?pustyni? samotnie podążając do przodu? z mężem u boku? swoje myśli skierowałam w stronę działki, którą otrzymałam od Mamy. Za pożyczkę z pracy udało mi się postawić ogrodzenie, odnowić ?domek?, teściowie sfinansowali garaż. Okres wiosenno-jesienny (weekendy) spędzaliśmy na działce. Działka to?mój horyzont, tutaj ładuję ?akumulatory? i podążam do przodu? Minęło 20 lat opieki nad mężem, w tym 10 lat od operacji ? od roku mąż nie porusza się samodzielnie. Na działkę jeździłam sama w sobotę lub niedzielę wracając tego samego dnia do męża. Od zabiegu trepanacji czaszki otrzymywał rentę (1000,-zł), przyznawaną na 3 lata, we wrześniu 2017 roku mijały kolejne 3 lata. Stan zdrowia, według lekarzy, kwalifikował męża do hospicjum ? nie potrafiłam podjąć takiej decyzji. Otrzymał rentę na kolejne 3 lata. 5 listopada 2017 r. (niedziela) wystąpiła wysoka gorączka (40 stopni), która nie spadała pomimo podawanych tabletek. Wezwałam pogotowie ? ratownicy medyczni podali lek w zastrzyku, twierdząc, że gorączka powinnam ustąpić. Poinformowali mnie, że w poniedziałek należy wezwać lekarza pierwszego kontaktu i poprosić o skierowanie do szpitala i ?przewozówkę?, która przewiezie męża do szpitala. Jednak, gdyby gorączka nie ustąpiła należy wezwać lekarza z rejonu. Pogotowie odjechało. Ponieważ mąż był nadal nieprzytomny, wezwałam lekarza z rejonu ? miałam szczęście ? trafiłam na ?prawdziwego lekarza? a nie z przypadku. Zbadał męża dokładnie, podejrzewając zakażenie dróg moczowych ? sam wezwał pogotowie, które przyjechało bardzo szybko. W szpitalu mąż przebywał 2 tygodnie, w tym czasie doszłam do wniosku, że już nie mogę mu pomóc ? potrzebuje fachowej opieki całodobowej. Jednopokojowe mieszkanie oraz moje środki finansowe nie pozwalają na zatrudnienie kogokolwiek do opieki, może w ciągu dnia, gdy jestem w pracy? ale przecież muszę się wyspać, aby dobrze pracować i tę pracę utrzymać, jestem wdzięczna losowi i swojemu przełożonemu, że mam pracę. Poszukiwałam miejsca dla męża w ośrodkach opiekuńczo-leczniczych? wolne miejsca są, ale wyłącznie komercyjne. Zastanawiałam się, tzn. męczyłam się, bo nie mogłam nic zrobić ? miejsce w ośrodku kosztuje 140 zł za dzień pobytu. Powrót do domu, znaczy powrót do poprzedniego stanu ? nogi grube i twarde, jak beton, cieknąca ropa i? powrót zakażenia. Szpital domagał się, aby odebrać męża. Tak bardzo nie chciałam już więcej brać kredytów? tyle lat budowałam na kredyt? tyle lat spłacania? licząc wyłącznie na siebie?Wzięłam kredyt? dzisiaj jestem przekonana, że dobrze zrobiłam, całe szczęście, że jeszcze mogłam go otrzymać. Podpisałam umowę z Ośrodkiem Opiekuńczo-Leczniczym przy ul. Rydygiera. Mąż został przewieziony do Ośrodka ? bałam się, że podczas odwiedzin będzie domagał się powrotu do domu. Nieoczekiwanie dla mnie ? ani razu nie wspomniał o powrocie do domu (minęły trzy miesiące), jest mu tam dobrze ? nie jest sam, jest pod opieką całą dobę. Nie wiem, na jak długo wystarczy mi środków? zobaczymy? Minione trzy miesiące zmagałam się z myślami, czy na pewno podjęłam dobrą decyzję ? dzisiaj wiem, że musiałam dokonać wyboru, dla ratowania życia męża i? swojego? dla nas? musiałam być twarda, musiałam przyjąć postawę ?albo-albo? [Grzegorczyk, 1999]. Problem człowieka nie polega na tym, czy żyje on sam, czy z innymi, ale czy żyje dla innych. By żyć dla innych musi umieć żyć także dla siebie samego. Żyć dla siebie samego ? oto czym jest istota samotności. Jeśli zatem człowiek ma darować siebie samego innym, musi przejść przez chwile własnej samotności, odosobnienia. W darze spotkania nie chodzi o kogokolwiek ? chodzi o mnie i o ciebie? [Gadacz, O umiejętności życia, 2005].
xxx
Analiza „języka pustyni”, służąca wychwyceniu i interpretacji znaczeń wartościowych ze względu na rozumienie sytuacji psychologicznej osoby doświadczającej samotności z uwagi na tak określony cel — powinna, jak pisze autorka, odznaczać się pewną systematycznością.
Pustynia to — w najbardziej dosłownym sensie — specyficzny obszar spełniający określone kryteria geograficzne. Metaforycznie pustynią nazywa się czasem miejsce konkretne, ale spełniające kryteria inne niż geograficzne. W poniższym tekście ?pustynia? to symbol mojego stanu wewnętrznego. Może też być i tak, że miejsce, niemające żadnych cech fizycznych przypominających pustynny krajobraz, na poziomie doświadczenia i emocji wywołuje jednak podobne, zazwyczaj negatywne przeżycia ? zagubienia czy opuszczenia. W takim przypadku, gdy podstawę analogii stanowi rodzaj doznań wywołanych przebywaniem w danym miejscu, pustynia może zostać zidentyfikowana w gwarnym centrum zaludnionego miasta. Jak uważa Saint-Exupery ?(?)pustynia nie jest tam, gdzie się na ogół sądzi. Sahara jest bardziej pełna życia niż wielka metropolia (?) [Saint-Exupery, 1968 [za: A.Gawliczek, op.cit.].
xxx
W jednym z tekstów [Dary losu 2] napisałam: (?) w coraz większym stopniu odkrywałam, że „bycie żywym człowiekiem” obejmuje również podejmowanie ryzyka, działanie oparte na mniej niż pewności ? obejmuje zaangażowanie się w życie. Wszystko to jest źródłem zmiany, proces zmiany to dla mnie właśnie życie, gdybym się nie zmieniała, była spokojna i statyczna, byłabym żywym trupem. Akceptuję więc zgiełk i niepewność, lęk i skrajne stany emocjonalne, ponieważ są one ceną, którą chętnie płacę za spontaniczne, pogmatwane i ekscytujące życie? Życie? moje życie, które nie zwolniło tempa? nadal trwa na tym samym poziomie stresu? przez ostatnie ?milczące? lata zwalało mnie z nóg nie raz? i pomimo, że ponad 20 lat poświęciłam opiece nad moimi bliskimi (Mama, mąż)? i chociaż przybyło mi lat? cytując słowa piosenki: kocham je nad życie.
Opieka nad Mamą, już pisałam na ten temat, dużo pisałam [link Mama]? w tym okresie opiekowałam się także mężem, który w 2007 r. zachorował na padaczkę. Pracowałam, opiekowałam się bliskimi, spałam? i pracowałam?.W opiece nad osobą starszą, leżącą, doszłam do perfekcji ? Mama była szczęśliwa z pobytu ze mną, ja byłam szczęśliwa, że była ze mną? opieka nad Nią nie sprawiała mi żadnych trudności. Padaczka ? pierwszy atak męża ? nigdy dotąd nie widziałam ataku, bardzo się przestraszyłam, nie wiedziałam co robić, był siny, nie oddychał. Złapałam linijkę i podważyłam zaciśnięte zęby? złapał oddech. Na początku wzywałam pogotowie, które zabierało męża do szpitala i po ok. godzinie otrzymywałam informację telefoniczną, aby odebrać męża. Mama, praca? każda chwila była dla mnie droga. Następne ataki odbierałam bez strachu? mogę powiedzieć, że jestem specjalistką od padaczki ? ataki odbierałam na ulicy, na działce, w samochodzie. Nauczyłam się być samodzielna w opiece nad moimi bliskimi. 10 lat minęło, jak jeden dzień. Mama odeszła. Ktoś mógłby powiedzieć, że powinnam odczuć ulgę? było mi smutno, że mnie opuściła (miała 98 lat), była moim kochanym ?materiałem badawczym??(doktorat), poza tym Jej renta pozwalała mi utrzymać męża, któremu ZUS nie przyznał świadczenia. Musiałam wziąć się ostro do pracy, powoli traciłam wszelkie kontakty towarzyskie, nawet gdybym chciała je podtrzymać, brakowało sił i czasu. Minęło półtora roku od śmierci Mamy i? po powrocie z pracy zauważyłam inne niż zwykle zachowanie męża, wezwałam pogotowie, został zabrany do szpitala. Po przyjeździe do szpitala dowiedziałam się, że jest operowany, pękł tętniak, trepanacja czaszki. Po ok. dwóch tygodniach został wypisany do domu. Opieka nad mężem kosztowała mnie dużo wysiłku? i wyrzeczeń? Być może, a nawet myślę, że na pewno było to spowodowane przeniesieniem się do jednopokojowego mieszkania? [poprzednie było trzypokojowe ? Mama miała swój pokój, mąż drugi, w trzecim spędzaliśmy czas do późnych godzin wieczornych wszyscy razem, a gdy położyłam moich bliskich do łóżek ? ja miałam komputer, Internet, książki] w obecnych warunkach nie miałam możliwości chociażby na chwilę ?uciec od widoku choroby?, z Internetu musiałam zrezygnować (mąż ucinał kable), książki były ?upchane?, gdzie było wolne miejsce oraz tym, że jestem starsza o? 20 lat. Nauczyłam się żyć jak na ?pustyni? samotnie podążając do przodu? z mężem u boku? swoje myśli skierowałam w stronę działki, którą otrzymałam od Mamy. Za pożyczkę z pracy udało mi się postawić ogrodzenie, odnowić ?domek?, teściowie sfinansowali garaż. Okres wiosenno-jesienny (weekendy) spędzaliśmy na działce. Działka to?mój horyzont, tutaj ładuję ?akumulatory? i podążam do przodu? Minęło 20 lat opieki nad mężem, w tym 10 lat od operacji ? od roku mąż nie porusza się samodzielnie. Na działkę jeździłam sama w sobotę lub niedzielę wracając tego samego dnia do męża. Od zabiegu trepanacji czaszki otrzymywał rentę (1000,-zł), przyznawaną na 3 lata, we wrześniu 2017 roku mijały kolejne 3 lata. Stan zdrowia, według lekarzy, kwalifikował męża do hospicjum ? nie potrafiłam podjąć takiej decyzji. Otrzymał rentę na kolejne 3 lata. 5 listopada 2017 r. (niedziela) wystąpiła wysoka gorączka (40 stopni), która nie spadała pomimo podawanych tabletek. Wezwałam pogotowie ? ratownicy medyczni podali lek w zastrzyku, twierdząc, że gorączka powinnam ustąpić. Poinformowali mnie, że w poniedziałek należy wezwać lekarza pierwszego kontaktu i poprosić o skierowanie do szpitala i ?przewozówkę?, która przewiezie męża do szpitala. Jednak, gdyby gorączka nie ustąpiła należy wezwać lekarza z rejonu. Pogotowie odjechało. Ponieważ mąż był nadal nieprzytomny, wezwałam lekarza z rejonu ? miałam szczęście ? trafiłam na ?prawdziwego lekarza? a nie z przypadku. Zbadał męża dokładnie, podejrzewając zakażenie dróg moczowych ? sam wezwał pogotowie, które przyjechało bardzo szybko. W szpitalu mąż przebywał 2 tygodnie, w tym czasie doszłam do wniosku, że już nie mogę mu pomóc ? potrzebuje fachowej opieki całodobowej. Jednopokojowe mieszkanie oraz moje środki finansowe nie pozwalają na zatrudnienie kogokolwiek do opieki, może w ciągu dnia, gdy jestem w pracy? ale przecież muszę się wyspać, aby dobrze pracować i tę pracę utrzymać, jestem wdzięczna losowi i swojemu przełożonemu, że mam pracę. Poszukiwałam miejsca dla męża w ośrodkach opiekuńczo-leczniczych? wolne miejsca są, ale wyłącznie komercyjne. Zastanawiałam się, tzn. męczyłam się, bo nie mogłam nic zrobić ? miejsce w ośrodku kosztuje 140 zł za dzień pobytu. Powrót do domu, znaczy powrót do poprzedniego stanu ? nogi grube i twarde, jak beton, cieknąca ropa i? powrót zakażenia. Szpital domagał się, aby odebrać męża. Tak bardzo nie chciałam już więcej brać kredytów? tyle lat budowałam na kredyt? tyle lat spłacania? licząc wyłącznie na siebie?Wzięłam kredyt? dzisiaj jestem przekonana, że dobrze zrobiłam, całe szczęście, że jeszcze mogłam go otrzymać. Podpisałam umowę z Ośrodkiem Opiekuńczo-Leczniczym przy ul. Rydygiera. Mąż został przewieziony do Ośrodka ? bałam się, że podczas odwiedzin będzie domagał się powrotu do domu. Nieoczekiwanie dla mnie ? ani razu nie wspomniał o powrocie do domu (minęły trzy miesiące), jest mu tam dobrze ? nie jest sam, jest pod opieką całą dobę. Nie wiem, na jak długo wystarczy mi środków? zobaczymy? Minione trzy miesiące zmagałam się z myślami, czy na pewno podjęłam dobrą decyzję ? dzisiaj wiem, że musiałam dokonać wyboru, dla ratowania życia męża i? swojego? dla nas? musiałam być twarda, musiałam przyjąć postawę ?albo-albo? [Grzegorczyk, 1999]. Problem człowieka nie polega na tym, czy żyje on sam, czy z innymi, ale czy żyje dla innych. By żyć dla innych musi umieć żyć także dla siebie samego. Żyć dla siebie samego ? oto czym jest istota samotności. Jeśli zatem człowiek ma darować siebie samego innym, musi przejść przez chwile własnej samotności, odosobnienia. W darze spotkania nie chodzi o kogokolwiek ? chodzi o mnie i o ciebie? [Gadacz, O umiejętności życia, 2005].
xxx