Strona 1 z 1

Poradnik dla początkujących staruszek

: pt 22 mar 2019 11:07
autor: Janina
Od momentu podjęcia się opieki nad Mamą, minęło około 25 lat, interesowałam się problematyką ludzi starszych, dzisiaj, szybkimi krokami, zbliżam się do 70. (w pracy, ciągle pracuję, określają mnie jako "kobietę wiekową"), nadal interesuje mnie problematyka ludzi starszych, z tą różnicą, że obecnie jestem sama dla siebie niezwykle ciekawym materiałem badawczym. Przedstawiam Wam, moim zdaniem, ciekawy i użyteczny poradnik dla wszystkich, nie tylko, jak pisze autorka, początkujących staruszek…
Poradnik dla początkujących staruszek (za: H.Balicka-Kozłowska. W: M.Dziegielewska (red.) Przestrzeń życiowa i społeczna ludzi starszych. Biblioteka Edukacji Dorosłych, Łódź 2000).
Poradnik ten pisałam dla Naszej Myśli ? kontynuatorki przedwojennego pisma gimnazjum im. M. Konopnickiej. Byłe uczennice ? absolwentki z lat 1925-1949 (tj. obecnie w wieku 70-90 lat) należą do Stowarzyszenia Konopniczanek. Pisemko ukazuje się około 10 razy do roku w objętości 8 stron i w nakładzie 80-100 tysięcy egzemplarzy. Redaktorką jest Łucja Łopalewska-Rozumowa..
Dlaczego dałam taki durny tytuł? Chce to uzasadnić:
1. Poradnik? Przeważająca większość z nas lubi dawać innym dobre rady. Ja też chcę skorzystać z takiej okazji.
2. Dla początkujących? Każda z nas jest początkująca w pewnej, coraz późniejszej fazie starości. Jedna z nas doświadczają dopiero przekroczenia 70 lat (chyba już wszystkie Konopniczanki?), inne 80 lub więcej. To są coraz inne doświadczenia.
3. Staruszek? Chyba na złość sobie i Wam napisałam to ohydne słowo? Przecież żadna z nas nie jest staruszką! Ja już od wielu lat (a skończyłam 79) mówię z pewnym zdziwieniem: jest stara? my starzy? itp. Ale staruszką nie jestem i być nie chcę, bo to słowo w Polsce źle brzmi; dominuje w nim nuta politowania, niechęci. Albo brzmi dla nas śmiesznie; np. gdy czytamy: ?samochód potrącił 60-letnią staruszkę. Lekceważąco brzmi też słowo babcia, wypowiadane nie przez wnuki i najbliższą rodzinę. Może wiecie dlaczego istnieje dostojne słowo ?starzec? (np. rada starców ? starszyzna) a nie ma jego odpowiednika w formie żeńskiej? Chyba dlatego, że baby nigdy nie należały do starszyzny?
A teraz już dalej na poważnie. Pisać w lekkiej formie nigdy nie umiałam i już się nie nauczę, natomiast, jak potwierdzą niektórzy, jestem z natury nieco apodyktyczna. Tak więc o wiele łatwiej będzie mi się wypowiadać z domieszką apodyktycznego smrodka. Taka forma jest przyjęta w wielu poradnikach, zwłaszcza amerykańskich.
Myślę, że to was zbytnio nie zrazi, a może pobudzi do repliki. Tyle razy bezowocnie zachęcałam Was do dyskusji!
Bądźmy aktywne
Słyszałyście, zapewne dwa podobnie brzmiące słowa aktywność i aktywizacja (pobudzenie?). Przed laty pisałam w paru artykułach, że dobre starzenie się polega na podtrzymywaniu jak najdłużej malejącej z konieczności aktywności każdego człowieka. ?Aktywizacja? to zachęcanie starych ludzi (lub inwalidów) do aktywności w sposób nieco sztuczny. Jest ona trudna, na ogół kosztowna i nie zawsze skuteczna. To jakby mozolne, spóźnione leczenie zamiast profilaktyki.
Opowiadała mi kiedyś z dumą spotkana w pociągu ze Sztokholmu starsza Szwedka, jakie ma piękne mieszkanie, jak urządzone ? i że ostatnio kupiła sobie maszynę do zmywania. Na jedną osobę! ? rozumiecie? Pomyślałam sobie: jak już zupełnie zapomni do czego służą ręce, to zapisze się do ośrodka rehabilitacyjnego, gdzie ją będą uczyć rozmaitych robótek i wypełniać pusty czas. Zwiedzałam w owym czasie w Szwecji i Danii wiele szpitali geriatrycznych i domów starców dla osób w lepszej kondycji. Personel opowiadał mi, że na ogół pensjonariusze w ciągu paru ? kilku miesięcy po zamieszkaniu w domu stają się niezaradni, apatyczni i niesprawni. Jasne! Nadmiar personelu spowodował, że byli obsługiwani z wielką przesadą. Stosowane w tych krajach od paru lat oszczędności spowodowały zmniejszenie się tej opieki ? chyba z korzyścią dla ich mieszkańców.
***
Aktywność każdej z nas powinna być zróżnicowana i wynikać z: naszej aktualnej sprawności, z zainteresowań oraz przyjętych na siebie obowiązków. Chodzi tu przede wszystkim o samoobsługę, która umożliwia każdemu staremu człowiekowi uniezależnić się od bezustannej pomocy innych osób. Na dalszym planie znajdują się rozmaite prace domowe: zakupy, gotowanie, sprzątanie, przepierki, reperacje itp. Konieczne jest także (choć dla każdego w innym wymiarze) podtrzymywanie stosunków towarzyskich, choćby tylko przez telefon albo korespondencyjnie. Nie mniej ważne są przechadzki, a także czytanie książek, pism i gazet o różnym stopniu trudności. Odnosi się to także do wyboru programów telewizyjnych i radiowych.
Każda z nas wie, że od czasu do czasu trzeba zrobić w domu generalne porządki. Nie mówię tu o przedświątecznym sprzątaniu, bo każda z nas postępuje w myśl zasady: mój dom świadczy o mnie. Gdy nie dajemy sobie rady, robią to za nas dzieci, wnuki lub jakaś kobieta. Chodzi mi o to, by niczego nie odkładać na później, w nieskończoność. Teraz mówię o segregacji ciuchów i innych przedmiotów (zostawić ? oddać ? wyrzucić), ale przede wszystkim książek, papierów i fotografii. U wielu z nas mieszkanie jest nieludzko zapchane tym papierowym chłamem, którego bez selekcji nie można wyrzucić, a przejrzeć się nie chce. Takie porządki są uciążliwe, bo wywołują nie tylko zmęczenie fizyczne, ale i znużenie psychiczne (konieczność nieustannego dokonywania wyboru).
Fotografie, przechowywane przez nas najczęściej w kopertach zalegających pudła lub szuflady lub też bez ładu i składu włożone do albumów (zwłaszcza te z dawnych lat), mówią coś tylko nam samym. Jeżeli chcemy je pozostawić potomkom (a należy!), trzeba bezwzględnie je podpisać: data, choćby przybliżona, miejscowość i kto na nich figuruje. Moim zdaniem spuścizna fotograficzna, nawet gdy jest jej niewiele, jest czymś, co po nas zostaje. Jeżeli nasze dzieci lub krewni nie interesują się tym, być może kiedyś, a raczej na pewno zaczną w drugim pokoleniu. Teraz na szczęście jest moda ?powrotu do korzeni?. Dlatego też zachęcam Was do sporządzenia drzewa genealogicznego Waszej rodziny choćby posiadało ono wiele luk; może je kiedyś ktoś w przyszłości uzupełni, gdy wszystko to z czasem ?omszeje?, nabierze wartości. Rewelacją dla mego syna było odkrycie pamiętników jego pradziadka, opisujących lata 1860-1925 oraz starych fotografii rodzinnych. Moje wspomnienia wojenne czytał z mniejszym zainteresowaniem (bo były za świeże?). Wnuczka nigdy na nie nie spojrzała, ale mam nadzieję, że kiedyś ona lub jej dzieci po nie sięgną.
Nie należy również odkładać w nieskończoność spotkań z przyjaciółmi. Licho nie śpi. Nie wiadomo, czy potem nie zamieni się w nigdy.
***
Trzeba przełamywać swoją często nieuzasadnioną nieruchawość i być aktywną ? w rozsądnych granicach. Przed kilku tygodni stałam przed dylematem: czy pojechać na kilka dni do Bratysławy, dokąd mnie serdecznie zapraszano? Zdecydowałam się przede wszystkim dlatego, by nie cofać się przed każdą trudnością i nieznanym. Wszystko okazało się łatwe prócz rozmowy. Moje miłe Słowaczki rozumiały mnie doskonale (jak ja przed wielu laty Czechów), a ja je słabo, ale głównie z uwagi na mój coraz gorszy słuch.
Głupotą jest bezpodstawna rezygnacja z czegoś (jedna rezygnacja pociąga z sobą następne!) ? jak również działanie impulsywne, ?bez głowy?. Należy zawsze na bieżąco oceniać swoje możliwości fizyczne i psychiczne oraz spodziewany wysiłek podczas realizacji trudniejszych zamierzeń. Zanim podejmiemy decyzję, np. remontu mieszkania (nie mówiąc już o jego zamianie), dalszego wyjazdu itp. Należy drobiazgowo przewidzieć (w ich właściwej skali) wszelkie możliwe trudności i zawczasu im zapobiec albo też nastawić się na ich przezwyciężenie. Życie jednak nas poucza, że wszystkie przewidzieć nie można. Na przykład kiedyś jadąc w Danii z Kopenhagi, położonej na wyspie Zelandii do Aarhus na półwyspie Jutlandzkim ? aby nie musieć się przesiadać z pociągu na statek, wybrałam podróż okrężną, tylko koleją, co trwało dłużej i było znacznie droższe. W drodze powrotnej wskutek strajku marynarzy promów kolejowych przesiadałam się wielokrotnie: pociąg, autobus, statek, autobus, pociąg, i to w pośpiechu (z bagażem).
cdn

Rozumnie dbajmy o siebie!

: pt 22 mar 2019 12:24
autor: Janina
H.Balicka-Kozłowska, op.cit
Rozumnie dbajmy o siebie!
Myślę, że postępującą starość trzeba osładzać rozmaitymi przyjemnościami. Dlatego też nie należy sobie (w granicach możliwości zdrowotnych i finansowych) zbyt wielu rzeczy odmawiać. Podaruj sobie odrobinę luksusu jest właśnie do nas skierowane. Odnosi się to nie tylko do zrobienia sobie czegoś smacznego, kupienia frapującego ciucha: można się przecież obsprawić w lumpexie, gdzie zdarzają się cuda za względnie niewielkie pieniądze, można tam natrafić na rzeczy zupełnie nie używane.
Do przyjemności jedne z nas zaliczają pójście do kawiarni, inne na wystawę malarstwa, koncert albo odczyt. Innego rodzaju frajdę można sobie sprawić idąc do fryzjera albo kosmetycznki (pedicure to dla wielu z nas smutna konieczność). Dla niemal wszystkich, jako-tako sprawnych, przyjemnością jest wyjazd w odwiedziny lub na odpoczynek. Róbmy sobie takie przyjemności, nawet z pieniędzy przeznaczonych na prezenty dla wnuków.
***
Dbanie o siebie to nie tylko spełnianie zachcianek, ale przede wszystkim myślenie o swojej bliższej i dalszej przyszłości.
Bądźmy wyrachowane! Wyrachowane wobec rodziny, przyjaciół a także swoich sąsiadów. Jeśli nie nawiązałyśmy z nimi znajomości wcześniej, już najwyższy czas pozyskać ich sympatię! Posiadanie kluczy przez dzieci, mieszkające nawet niezbyt daleko, może okazać się niewystarczające. Dobrzy sąsiedzi są naszą potencjalną pomocą, niekiedy ważniejszą od telefonu, który także trzeba mieć na wypadek choroby albo jakiegoś innego wydarzenia. Jest to absolutnie niezbędne, gdy mieszkamy same. Postarajmy się także sąsiadom przychodzić z pomocą, choćby pożyczając książkę i pisma, robiąc lżejsze zakupy, podlewając kwiaty itp. Przede wszystkim zaś rozmawiając z nimi nawet, gdy uważamy taką pogawędkę za czystą stratę czasu. Ale wówczas, broń Boże, nie ględźmy na tematy swoich chorób oraz ostatnich wyników analizy krwi i moczu.
Przed wielu laty podobne zalecenia klarowałam mojej ciotce, mieszkającej samotnie. Ona, pyszniąca się swoim doktoratem, uzyskanym w początku lat 20., co wówczas, zwłaszcza wśród kobiet było rzadkością, odpowiedziała: moi sąsiedzi to nie są ludzie na poziomie. Pytałam zdziwiona: pijący? Może jeszcze gorzej? Ależ nie, odrzekła ciotka, to przyzwoita i spokojna rodzina, ale o czym ja mogę z nimi rozmawiać? O wszystkim ? odpowiedziałam wiedząc, że o swoich chorobach mówić nie będzie. A najlepiej, kontynuowałam, zaproponuj im, że będziesz pomagać ich dzieciom w naukach humanistycznych. Nie przekonałam ciotki, która twierdziła, że telefon jej wystarczy. Ale gdy którejś nocy miała wylew, nie było mowy o telefonie. Leżącą od wielu godzin na podłodze ratowali ci właśnie sąsiedzi, zaniepokojeni, że butelka z mlekiem stoi do południa. Włamali się do niej, zadzwonili na pogotowie i do mnie.
Chcę tu dodać na marginesie, że uważam za niebezpieczne zakładanie bolców przeciwwłamaniowych i skomplikowanych zamków. W razie zasłabnięcia, ulatniania się gazu, początku pożaru być może nie będziemy w stanie drzwi otworzyć, by zawołać pomoc. Albo ludzie spieszący nam na ratunek forsując forteczne drzwi, stracą bezcenne minuty, może wiele, bardzo wiele minut.
***
Konieczne jest odpowiednie wychowanie swoich bliskich, do których zaliczam nie tylko najbliższą rodzinę, ale i dalszych krewnych i przyjaciół. Nie przesadzajmy z udowadnianiem wszystkim, jakie jesteśmy dzielne, samowystarczalne i zawsze sobie poradzimy. Oczywiście, to należy podkreślać (dlaczego nie?), ale jednocześnie trzeba uzmysławiać swemu otoczeniu pogarszanie się stanu naszego zdrowia i sprawności. Oni na ogół nie mają wyobraźni! Przypominajmy im od czasu do czasu o konieczności zapewnienia nam opieki. Bliscy muszą mieć poczucie odpowiedzialności za nasze zdrowie i bezpieczeństwo, samopoczucie i poziom życia. Muszą być wobec nas opiekuńczy zawsze, a w chorobie jeszcze bardziej. Oszczędzajmy ich umiarkowanie.
Niektórzy starzy ludzie reagują niechętnie na pomoc udzielaną im przez dzieci, wnuki i innych. Jedni niczego od nich nie chcą, mimo iż żyją w bardzo trudnych warunkach i do minimum ograniczają swoje potrzeby. Pragną oni swym dzieciom oszczędzić czas i pieniądze, nawet, gdy te dzieci na wszystko stać. W licznych przypadkach potomkowie, niedopuszczani przez nas do opieki nad nami, będą mieć do końca życia wyrzuty sumienia.
Nie krępujmy się korzystać z przywilejów przysługujących nam z racji wieku. Nigdy nie odmawiajmy, gdy ktoś nam chce ustąpić miejsca w autobusie, nawet gdy możemy bez wysiłku stać. Same prośmy o miejsce! Ja tak czynię zawsze od kilkunastu lat (mam II grupę inwalidzką), a z jedyną odmową spotkałam się przeszło 10 lat temu.
***
Jak już wspomniałam, mam 79 lat. Od rozwodu z ojcem mego syna byłam przez 31 lat sama. Przed 14 laty zamieszkałam z nowym mężem, z którym, nota bene znaliśmy się od 1945 r. Okazało się, że wygrałam los na loterii, wszystkie koleżanki zazdroszczą mi takiego dobrego i opiekuńczego człowieka.
Drogie Koleżanki! Jeżeli jesteście samotne, a przyjaźnienie się z miłym, odpowiedzialnym i samotnym starszym panem, nie wzbraniajcie się przed powtórnym (a nawet pierwszym) zamążpójściem, ewentualnie przed wspólnym zamieszkaniem. Starsi mężczyźni, zwłaszcza wdowcy, są na ogół bezradni i czują się bardzo samotni, liczni z nich odczuwają silną potrzebę opiekowania się kobietą, a nawet wyręczania jej we wszystkim.
Małżeństwa starszych ludzi to nie tylko odtrutka na samotność, ale i układ korzystny dla obu stron. Późne małżeństwa zawierane są, jak sądzę, bez porywów, ale na ogół z doskonałą znajomością partnera i z większą lub mniejszą szczyptą rozsądku: będziemy się wzajemnie popierać, we dwójkę znacznie łatwiej się utrzymać, nie musimy być zdani na pomoc wiecznie zagonionych dzieci itp. Późne związki bywają bardzo udane, niezależnie od tego, czy zostały zawarte przez ludzi znających się od bardzo wielu lat, czy stosunkowo niedawno.
Cdn…

W zdrowiu i chorobie

: pt 22 mar 2019 12:55
autor: Janina
H.Balicka-Kozłowska, op.cit
W zdrowiu i chorobie
Wszystkie mamy różne, stwierdzone medycznie choroby i dolegliwości, to wystarczy. Nie wolno nam sugerować się chorobami innych osób tylko na podstawie podobieństwa objawów, nie doszukujmy się we wszystkim zapowiedzi najgorszego!
Wiem o tym od dawna, ale niekiedy sama mimowolnie takim objawom ulegam. Przed rokiem miałam bardzo dziwny, nasilający się z dnia na dzień ból głowy, zwłaszcza za skronią. Ponieważ w owym czasie nasza koleżanka umierała na raka mózgu, umiejscowionego w tym właśnie miejscu ? wpadłam w panikę, myślałam, że i mnie to spotyka. Byłam gotowa wydać ciężkie pieniądze na badanie komputerowe mózgu, by nie czekać w nieskończoność na to bezpłatne. Na piąty dzień pojawiły się na skroni, twarzy i szyi drobne krostki. I byłam szczęśliwa, że to tylko półpasiec. Przygotujmy się psychicznie, że kiedyś może wyskoczyć coś zupełnie nowego. Od lat byłam nastawiona na coraz gorsze chodzenie i dalszą utratę słuchu, ale oczy (poza zaćmą) były w porządku. Pewnego ranka przed trzema laty z przerażeniem stwierdziłam, że moje oczy działają ?od sasa do lasa? i że widzę podwójnie, a wyjście na ruchliwą ulicę było przerażające. Przeprowadzone natychmiast badania (dzięki pomocy jednej z naszych koleżanek, byłej ordynator) wykluczyły różne paskudne przypuszczenia. Stwierdzono jednak uszkodzenie nerwu wzrokowego na tle miażdżycowym, czyli rzecz nieodwracalną. W ciągu miesiąca (tak!) wszystkie objawy ustąpiły ku zaskoczeniu i wielkiej radości także mojej okulistki.
Nawet w starości zdarzają się więc niespodziewane, długotrwałe poprawy. Osteoporoza, zwyrodnienie stawów, uchyłki grubej kiszki itp. nie mogą się cofnąć, ale mogą zmaleć albo ustąpić przykre objawy. Przed kilku laty byłam zmuszona kupić w sklepie rehabilitacyjnym przyrząd do podnoszenia rzeczy z podłogi. Używałam go krótko, bo znów zaczęłam się schylać (chociaż muszę z tym bardzo uważać).
Jednak tylko niekiedy ból lub inne dolegliwości same ustępują, a diagnoza okazuje się fałszywa. W razie wystąpienia nowych lub zaostrzenia się dawnych dolegliwości idźmy do lekarza do kontroli. W razie czego skonsultujmy się także z innym lekarzem. Nigdy nie chowajmy głowy w piasek, nie bójmy się badań z obawy, że wykryją coś złego. Jest również prawdopodobne, że niczego nie znajdą i nie będziemy umierać ze strachu, że ?to jest to?. A nawet, gdyby to było ?to?, wczesne leczenie może na całkowicie wyleczyć, w najgorszym przypadku ograniczyć cierpienie.
Nie wpadajmy w panikę słysząc, że operacja jest konieczna i idźmy zaraz do szpitala (co innego, gdy zabieg jest tylko zalecony). Teraz operuje się z powodzeniem nawet dziewięćdziesięciolatków!
Znałam kogoś, wówczas niespełna 60-letniego, u którego wykryto tętniaka aorty. Dwa odrębne zespoły lekarskie stwierdziły to samo: natychmiast operować, inaczej tętniak pęknie. Pęknąć może w każdej chwili, a najdalej za dwa lata. Człowiek ów usłyszawszy, że operacja udaje się w 90 procentach zląkł się, że on znajdzie się w tych 10 procentach i odmówił. Rozumiałabym tę odmowę, gdyby lekarze orzekli: operacja lub lata życia ?na ćwierć gwizdka?. Jednakże oni jednoznacznie powiedzieli: oszczędzanie się w niczym nie pomoże. Po paru miesiącach tętniak pękł, gdy ów człowiek przechodził przez ulicę. Całe szczęście, że nie za kierownicą! Był on tak lekkomyślny, że jeździł samochodem, przecież mógł zabić parę osób.
cdn…

Wskazania na resztę życia

: pt 22 mar 2019 13:53
autor: Janina
H.Balicka-Kozłowska, op.cit.
Wskazania na resztę życia
Na stare lata we wszystkim powinnyśmy zachować umiar. Musimy być, na co dzień i od święta, dzielne, ale w rozsądnych granicach. Nie powinnyśmy się nad sobą roztkliwiać ani też siebie eksploatować. Bądźmy pracowite, obowiązkowe, pomocne innym, ale również winnyśmy tego wymagać dla siebie. Nie wolno dać się wykorzystywać, także najbliższym.
Musimy walczyć ze swoją oklapłością, występującą coraz częściej bez wyraźnego powodu. Jesteś zdechła i niczego nie chce ci się robić, ani gotować, ani czytać, ani wyjść na dwór mimo dobrej pogody, a na tv patrzysz bezmyślnie. Takie godziny, a nawet dnie zdarzają nam się coraz częściej i trudno to pokonać (kawa nie pomaga). Nie róbmy wtedy niczego na siłę, bo to będzie i tak diabła warte, jednocześnie jednak nie wolno nam pogrążać się w apatii, bo wtedy lepsze godziny i dnie nie nadejdą.
Żyjmy choć trochę planowo. Nie można dopuścić, by nasze dnie niczym się od siebie nie różniły. To, jak mi się wydaje, zmierza ku wegetacji. Nasze planowanie może być uproszczone: co mam załatwić w domu i poza domem jutro, w ciągu tygodnia i miesiąca. Ale w tym planie winno się znaleźć coś więcej niż zakupy, gotowanie łatwego obiadu i oglądanie tv. Takie planowanie to jakby leciutki gorset, który nas będzie trzymać, pomimo iż złe samopoczucie lub nagłe wydarzenie zmuszą nas do dokonania zmian. Powyższe słowa adresuję tylko do tych z nas, które nie są obarczone stałymi obowiązkami (często przekraczającymi ich siły), jak np. opieka nad chorym mężem, wnukami itp.
Wyrabiajmy w sobie (nigdy nie jest za późno) ?wyobraźnię społeczną?, tj. umiejętność wczucia się w potrzeby innych ludzi i dostrzeganie, jakie z nich są najważniejsze dla danego człowieka.
Wyobraźni społecznej uczyła mnie od najmłodszych lat Mama ? lekarz ?społecznik. Powtarzała na różne sposoby: ludzi, którym powodzi się lepiej niż nam (chociaż wcale nie byliśmy zamożni) jest niewielu. Tych, którym z różnych przyczyn jest znacznie gorzej lub całkiem źle ? jest nieprzebrane mnóstwo. Dlatego nikomu nie wolno zazdrościć, lecz uważnie patrzeć wokół siebie, komu i jak możemy pomóc. Takie wychowanie okazało się korzystne przede wszystkim dla mnie samej. Pozwoliło mi zachować optymizm i zawsze znajdować okoliczności, pozwalające mi na stwierdzenie, że mogło być gorzej.
Narzekajmy na swoje położenie i dolegliwości z umiarem i rozsądnie. Przytoczę przykład jednej z naszych koleżanek: dzwoni do mnie kiedyś w zimie i łka: zimno, ślisko, paskudnie, a jak strasznie trudno wsiąść do autobusu? Wściekłam się i mówię: masz dwie ręce, a ja jedną, jesteś ode mnie sporo wyższa, więc pierwszy stopień jest dla ciebie znacznie niżej, niż dla mnie, ponadto ważysz o wiele mniej, więc pytam, gdzie tu mowa o trudności? Koń by się uśmiał! W lecie, w czasie upału dyszy w telefon ? już nie żyję, tak strasznie gorąco! Znam jej mieszkanie, jest dość wysokie i nie położone bezpośrednio pod dachem, jak moje, mówię więc: zobacz, ile masz na termometrze! Wraca i jęczy, och, 25 stopni! A na to ja, ze złośliwością: a u mnie jest równiutko 30 stopni.
Musimy być odpowiedzialne, zwłaszcza jak się czegoś podjęłyśmy. Jeżeli wśród naszych bliskich lub dalszych krewnych i znajomych jest ktoś bez opieki (lub nie wychodzi z domu i jest spragniony kontaktu), a my mamy wobec niego zadawnioną urazę, a nawet całkowicie uzasadnioną niechęć, spróbujmy do niego pójść. Iść nawet wtedy, gdy stosunki między nami niemal całkowicie wygasły, ale przypuszczamy (lub wiemy), że się naszym przyjściem ucieszy. Być może będzie to nasze ostatnie spotkanie.
Nie można nikomu dać się lekceważyć. Wszystkie jesteśmy wyczulone (niekiedy przeczulone) na nasz stosunek do nas zarówno bliskich, jak dalszych, a także całkowicie obcych ludzi.
Nie chodzi o to, by mówiono do nas ?proszę mamy?, co obowiązywało w początku wieku, ale o niewymuszony, spontaniczny kontakt z nami: o te wpadnięcia choćby po pracy na chwilę, o te telefony z pytaniem: co u Ciebie słychać? Jak się czujesz? Czy nie trzeba Ci czegoś załatwić? W czymś pomóc?
Nie chodzi o to, by okazywano nam szacunek tylko z powodu podeszłego wieku, ale by dostrzegano naszą niesprawność, by stosunek innych ludzi do nas był życzliwy, wyrozumiały, w miarę pomocny. Na pewno wiele z nas doznaje przykrości jako klientka w sklepie, pacjentka w przychodni, petentka w urzędzie, pasażerka w autobusie lub tramwaju. Mnie to spotyka nieraz z racji mego, mimo aparatu, złego słuchu. Gdy po raz drugi lub trzeci proszę np. na poczcie o powtórzenie informacji, pani w okienku się niecierpliwi, niekiedy podnosi głos.
Myślmy wówczas: czy niedostrzeganie nas lub poganianie wynika z niechęci do starych ludzi? Ja nieraz stawiam sobie takie pytanie w redakcjach rozmaitych pism, które ni z tego niż owego, bez porozumienia ze mną skracają znacznie mój tekst lub odrzucają przyjęty wcześniej artykuł. Narzuca się wtedy pytanie: czy redakcja traktuje tak wszystkich autorów?
Sobie i wam mogę radzić tylko jedno: dopominać się uzasadnienia przy takiej odmowie, ostro odpowiadać przy okienku poczty lub rejestracji, w autobusie itp. Nie ulegać, walczyć o przyzwoite traktowanie. Każda z nas, protestując, upomina się nie tylko o siebie, ale i wszystkich starych ludzi.
Wiadomo, że ludzie z biegiem lat tracą refleks. Zauważam to od dawna przy przechodzeniu przez ulicę, kiedy to nie dostrzegam dość wcześnie nadjeżdżającego samochodu (to nie jest tylko kwestia wzroku). Refleks nam wszystkim tępieje w procesie analizowania tego, co obserwujemy lub słyszymy wokół siebie. Nasze myślenie jest nadal prawidłowe, ale powolne, mamy też obniżoną spostrzegawczość, więc dłużej trwa nim się połapiemy w tym i w tamtym.
Wykorzystują to złodzieje i wydrwigrosze, zaskakując swoimi niespodziewanymi propozycjami, zawiadomieniami itp.
Mówią o mnie, że jestem bardzo trzeźwa, a jednak? Kiedyś podszedł do mnie na ulicy nobliwy starszy pan i widząc, jak kuśtykam z laską, zakomunikował, że jest lekarzem, pracuje w Instytucie Reumatologicznym, który od niedawna dysponuje znakomitym lekarstwem na artretyzm. Powiedział jego nazwę i dokąd należy się zgłosić w Instytucie (nr pokoju). Zdziwiło mnie to, bo każdy zakład leczniczy zawsze dostaje za mało leków i trzyma je dla swoich pacjentów. Jak głupia zapytałam tego faceta, czy nie ma tego leku. Miał. Kupiłam jedno opakowanie za 10 zł, bo w ostatniej chwili coś mnie tknęło. Jak później sprawdziłam, tego lekarstwa nikt nie znał w Instytucie, ani o nim nie wiedziała duża apteka.
Kiedyś znowu zaczepiła mnie też na ulicy młoda osoba przedstawiając się, że pracuje w ZUS i znając mnie z widzenia, wie kim jestem i że wygrałam wylosowaną nagrodę, ufundowaną przez ZUS dla ofiar wojny. Wówczas szybko zorientowałam się, że to nabieranie. Przecież ZUS odkąd istnieje nikomu nie przyznawał nagród! A ponadto zdałam sobie sprawę, że to ja odruchowo wymieniłam tej dziewczynie swoje nazwisko, gdy powiedziała, iż wie, kim jestem.
cdn…

Poradnik dla początkujących staruszek

: pn 25 mar 2019 9:13
autor: Janina
Poradnik dla początkujących staruszek (za: H.Balicka-Kozłowska, op.cit)
Nieraz sobie myślę, co tak najbardziej charakteryzuje naszą starość? Na pewno nie wygląd, który często bywa mylący. Zdrowie? Z tym też jest różnie. Zazwyczaj z każdym rokiem ono się pogarsza, ale gdy spojrzymy na równolatków ? ich zdrowie może się diametralnie różnić. Ktoś może staro wyglądać i chodzić jeszcze po górach, inny naprawdę schorowany tryska energią i ciekawością życia. A ten całkiem jeszcze zdrowy stracił chęć życia i myśli tylko o swoich dolegliwościach.
W naszym zachowaniu pojawia się jednak wiele symptomów, które określają stopień naszej psychicznej starości. Oto niektóre z nich:
- Niechęć do podejmowania ryzyka, nawet niewielkiego. Albo jeszcze mniej: obawa przed jakimkolwiek zmianami i nieufność, że mogą one oznaczać jakąkolwiek poprawę. Najczęściej jednak zdarza się nieprzezwyciężona niechęć do robienia czegokolwiek, co nie jest konieczne i co da się odłożyć? Często takie właśnie psychiczne lenistwo, a nie rzeczywista niewydolność fizyczna powoduje zaniechanie zaplanowanych czynności.
W wieku 14 lat sformułowałam fundamentalną tezę, że życie składa się z wyczekiwania i zaległości. Przez następne przeszło 60 lat byłam dumna z tej definicji, która nadal była ważna. Zmieniały się tylko proporcje: coraz więcej było zaległości i rosła świadomość, że ich nigdy nie nadrobię. Jednocześnie wielokroć okazywało się, że moje oczekiwania (na coś dobrego, oczywiście) sprowadzały się do marzeń, by nie spełniły się prognozy. Dobre już było samo to, że zło jeszcze nie nadeszło albo kazało się mniej groźne lub przykre niż początkowo się obawiałam.
Ostatnio nasunęła mi się inna. Już nie fundamentalna definicja: starość to bezustanne szukanie przedmiotów, które się z premedytacją przed nami chowają i bezowocne poszukiwanie w pamięci tego, co tam powinno być. Oraz bezsilna złość na siebie, że o czymś ważnym zapomniałam.
Jedną z cech wyróżniających ludzi starych, jest ich życie wśród osób swego pokolenia. Przypadki zamieszkiwania z rodziną dziecka są rzadkie i raczej niepożądane. Mieszkanie matki z córką zdarza się o wiele częściej, ale tak się dziwnie składa, że córka pod wpływem matki szybciej się starzeje, a na matkę młodość córki nie ma wyraźnego wpływu.
Przed przeszło 20 laty przeprowadziłam badanie ankietowe z 500 warszawiankami w wieku powyżej 70 lat. Uderzyło mnie niedostrzegane dawnej zjawisko: wśród osób zaprzyjaźnionych z respondentami absolutną przewagę (80-90 procent) mieli ludzie tej samej płci i zbliżonego wieku. Jest to niekorzystne, bo w miarę upływu lat dawne kontakty słabną lub przestają istnieć, nowe zaś nie są nawiązywane. Aż 45 procent badanych podało, że w ogóle nie ma przyjaciół.
Wiele lat później dostrzegłam, że i ja sama żyję w kręgu mych krewnych, przyjaciół i znajomych z mojego pokolenia. Wynika to zapewne z przyczyn zewnętrznych (nie mamy wokół siebie bliskich młodych lub oni nie garną się do nas) i wewnętrznych. Wybieramy towarzystwo mniej więcej rówieśników, bo z nimi jest nam najłatwiej utrzymywać kontakty. My zawsze mamy ze sobą o czym rozmawiać i wcale nie jest to tylko porównywanie naszych chorób i dolegliwości. Mimo wszelkich różnic światopoglądowych (religijnych, politycznych, obyczajowych, wynikających z wykształcenia itp.), mamy na ogół podobne spojrzenie na przeszłość i teraźniejszość. Nasze rozmowy o przyszłości (rzadkie i dotyczące niewielkiego horyzontu czasowego), to raczej formułowanie obaw niż wymiana myśli. Mnie samej jest dużo łatwiej nawiązać kontakt z obcą, prostą kobietą w moim wieku niż z ludźmi średniego, a zwłaszcza młodego pokolenia. Są też starzy ludzie, którzy odsuwają się od rówieśników i nade wszystko chcą utrzymywać kontakt z młodymi.
Podobne przeżycia w przeszłości i ocena teraźniejszości powodują, że nasi rówieśnicy, podobnie bezsilni jak my sami, dają nam poczucie bezpieczeństwa.
***
Zbliżam się do końca Poradnika. Jeszcze parę fundamentalnych rad. Musimy siebie polubić, mimo iż niejednokrotnie mamy sobie wiele do zarzucenia i uważamy, że jesteśmy nijakie i mamy wiele wad. Lubienie siebie nie oznacza braku krytycyzmu, ale do niego zobowiązuje. Lubić i kontrolować, to powinno iść w parze. Co nam daje lubienie siebie? Wygasza nasze kompleksy i pomaga w siebie wierzyć.
Przed chyba 30 laty pewna starsza pani zauważyła: Helu, ty lubisz swoje wady. I miała rację. Na tym odcinku widocznie mój samokrytycyzm nie działał.
Pożądanym uzupełnieniem krytycznej wobec siebie postawy jest zdolność śmiania się z siebie samej. Zamiast zamartwiania się swoją głupotą lepiej pośmiejmy się. Ta rzadka umiejętność jest raczej wrodzona i trudno się jej nauczyć. Ale jeżeli tę cechę w sobie wyrobimy, pomoże nam ona ze sobą wytrzymać, a innym ? z nami.
Aby się przekonać do siebie samej, warto jest spojrzeć na swoje życie i ocenić, czego nam się nie udało dokonać, cośmy przegapiły albo zaniedbały. Dostrzeganie minusów w naszym postępowaniu jest konieczne dla zrównoważenia niewątpliwych licznych plusów, tj. naszych zalet i osiągnięć. Powinnyśmy szukać w swoim życiu okresów i wydarzeń krzepiących, które świadczą o tym, jak zwycięsko borykałyśmy się z losem. Bez zażenowania poszukujmy wszystkiego, z czego możemy być dumne, np. wychowania dzieci na porządnych ludzi, harmonii w rodzinie, przezwyciężenia trudnych okresów samotności i niedostatku, sukcesy w pracy zawodowej i twórczego hobby, a także licznych, prawie niewidocznych codziennych osiągnięć.
Choć wiele już Wam o sobie naplotłam, dodam jeszcze, że za zawinioną przez siebie uważam niechęć do uczenia się języków obcych przed wojną (miałam tylko trójeczki), a po wojnie, gdy już się co nieco nauczyłam, nie nabrałam nawyku czytania w obcych językach. Przy złej pamięci wszystko się ulotniło, co bardzo dotkliwie odczułam zwłaszcza w latach 70., gdy znajomość języków stała się nieodzowna. Żałuję też, że nie byłam w harcerstwie, które w naszej szkole było bardzo fajne.
Za swoje największe osiągnięcie życiowe traktuję fakt, że utrata ręki w wieku 24 lat w niczym nie wpłynęła na moje życie i usposobienie, pozostało ono normalne. Kalectwo mnie nie przygięło, a być może zmusiło do osiągnięcia większej sprawności manualnej, pomysłowości i zaradności życiowej. Także do doskonałego rozumienia ludzi niesprawnych i starych.
Wiele lat po tym, będąc już sama z synem w wieku 3-8 lat potrafiłam przez 5 lat (pracując na uczelni, a więc bez odsiadki 7 czy 8 godzin) prowadzić jednocześnie dwa domy ? mój i rodzicielski z trojgiem (trzecia była ciotka) ciężko chorych, umierających ludzi. Być może koncentracja na tamtym domu odbiła się jakoś na moim dziecku, któremu poświęcałam za mało czasu i uwagi.
***
Na pewno każda z nas, i to wielokrotnie, zastanawiała się jak długo pozostanie w pamięci bliskich i "co po mnie zostanie" ?
Kiedyś zapytałam koleżankę od Konopnickiej, która mereżkowała z zapałem serwetę i serwetki: po co i dla kogo się męczysz i marnujesz oczy? Odpowiedziała półżartem: ty pozostawisz po sobie swoje książki i artykuły, a po mnie niech w rodzinie pozostanie ta serweta.
Różnica między pisaniem a mereżkowaniem nie jest tak duża, jakby się wydawało. Moich artykułów i wspomnień już nie drukują, zajrzy do nich w przyszłości mało kto. Serweta pozostanie na święta jako przypomnienie Babci.
Nadal sądzę, że ważne jest przekazywanie wspomnień w formie pisemnej bądź ustnej lub choćby jako zasobu fotografii. Ale muszą być one datowane, choćby w przybliżeniu i opisane, kogo i gdzie przedstawiają. Fotografii nigdy nie należy wyrzucać. Może za 50 lub 100 lat staną się bezcenne. Ja sobie ciągle zarzucam, że nieuważnie słuchałam wspomnień rodzinnych i chyba starszym zadawałam niewiele pytań.
Zwierzyłam się kiedyś swojej przyjaciółce, że mój syn bez zainteresowania czyta moje wspomnienia i o nic nie pyta, wnuczka zaś (obecnie 16-letnia) nigdy nie sięgnęła nawet po wspomnienia z Powstania (dla niej to przecież historia, której raczej nie lubi). Opowiedziałam o tym mojej koleżance, dodając: może Asia zechce to przeczytać mając 40-50 lat? Odparła: Nie łudź się. Dopiero dzieci Asi odkryją wspomnienia prababci, tak jak Twój syn entuzjazmował się wspomnieniami swego pradziadka z lat 1860-1930.

Poradnik...

: czw 28 mar 2019 8:46
autor: Janina
Poradnik… autorstwa H.Balickiej-Kozłowskiej zamieszczony w materiałach pokonferencyjnych pn. "Przestrzeń życiowa i społeczna ludzi starszych" posiadałam w swoim skromnym księgozbiorze prawie 20 lat… korzystałam z opracowań zamieszczonych w książce… przy Poradniku… nie zatrzymałam się. Po odzyskaniu, utraconej na jakiś czas, chęci pisania i czytania i… prawdopodobnie uzyskaniu pełnej dojrzałości przeczytałam z zainteresowaniem.
Jak pisze J.Semków… wymiar przestrzeni życiowej w okresie późnej dojrzałości wydaje się nabierać szczególnej wagi, gdyż życie duchowe w wielu przypadkach ulega pogłębieniu i nasyca pozostałe elementy przestrzeni życiowej człowieka aurą refleksyjności i koniecznego w takich przypadkach dystansu (Wielość wymiarów przestrzeni życiowej ludzi w III wieku. W: Przestrzeń życiowa i społeczna ludzi starszych, op.cit.). Autor odwołuje się do poglądów wielu autorów (D.Chopra 1995, N.V.Peale 1995), którzy nawołują do zmiany dotychczasowego, pełnego lęku i fobii, niewłaściwego myślenia, do zmiany wadliwie ukształtowanej świadomości, gdyż jak pisze Marek Aureliusz "Życie człowieka jest tym, co zeń uczynią myśli" (Chopra D., Życie bez starości. Młode ciało. Ponadczasowy umysł. Warszawa 1995). Sposobem na wartościowe przeżywanie okresu późnej dorosłości jest systematyczna praca nad odrodzeniem własnej świadomości, która winna owocować budowaniem postawy mądrego optymizmu i zadowolenia z życia. Zadowolenie jest zaś z reguły pochodną szeroko rozumianej aktywności człowieka w późnej dorosłości.
I dalej… Wykorzystujmy możliwości naszego umysłu i ciała, starajmy się mimo wieku dostrzegać i głęboko kontemplować piękno otaczającego świata, na złe jego strony odpowiadać nie złością bądź lękiem, lecz twórczym działaniem naprawczym i nieustannie uczmy się sposobów w pełni aktywnego funkcjonowania, niezależnie od etapu życiowego, w którym się znajdujemy.

Re: Poradnik dla początkujących staruszek

: śr 04 sty 2023 9:02
autor: Janina
Przesłanie Jana Stuarta-Hamiltona z książki Psychologia starzenia się " Bez względu na to, czy osoba starsza jest umysłowo sprawna czy upośledzona, zadowolona z życia czy mająca myśli samobójcze, zdrowa czy zmuszona pozostać w swoim mieszkaniu, w większości czy jedynie częściowo determinowana swoim genetycznym dziedzictwem i tym, jak zachowywała się we wcześniejszym życiu, to, co będzie treścią jej ostatnich lat, niech stanowi nagrodę, a nie automatyczny przywilej. Może być ona osiągnięta jedynie wtedy, gdy patrzy się na zbliżającą się własną późną dorosłość z jasnym otwartym umysłem. Niektóre zmiany, jak w obrębie intelektu, mogą być tylko częściowo kontrolowane, ale nawet wówczas trzeba się liczyć z określonym spadkiem możliwości, który nigdy nie powinien, z wyjątkiem demencji, zakłócić produktywnego i szczęśliwego późnego życia. Dla niewzruszonych powyższą argumentacją i nadal obstających przy stereotypie człowieka starszego jako osoby jednolitej i podrzędnej pozostawiam myśl końcową. Wszystkich ludzi starszych należy traktować jako ocalałych: późna dorosłość to zdobycz, którą nie wszyscy młodsi będą mogli się poszczycić, gdyż nie każdy z nich będzie żyć dostatecznie długo, by jej doczekać. I ten fakt jest jedynym, który określa bez wyjątku każdą z osób starszych"