Strona 1 z 1

Kultura - opera, teatr, film, Uniwersytet III Wieku, książka

: śr 05 wrz 2007 11:44
autor: Janina
Emerytura to czas dla nas. Pamiętajmy aby nie przesadzaćw poświęcaniu go wnukom. Uważam, że nie należy odbierać naszym dzieciom przyjemności w wychowywaniu własnych dzieci. Nie należy także całkowicie poświęcać się uprawie ogródka, to wszystko ma nam sprawiać przyjemność, zasłużylismy na to. Należy znaleźć także czas na imprezy kulturalne. Ostatnio odwiedziłam Operę po remoncie (już nawet nie pamiętam kiedy byłam ostatnio), jak dla mnie trochę za bardzo odnowiona, myślę, że tak odczułam tylko dlatego, że pamiętałam ją inaczej po swojemu. Zresztą w ogóle Wrocław się zmienia, odczywiście pięknieje. Zapomniałabym napisać o cudownym spektaklu w Operze, byłam z Koleżanką (też emerytką) na Tosce. Po tak długim okresie cudowne przeżycie…

: wt 23 paź 2007 11:05
autor: Astra
Droga Janino, piszesz o tym, co robisz na emeryturze. Przede mną jeszcze wiele lat aktywności zawodowej, mimo to myśli moje od czasu do czasu biegną w przyszłość - jak wypełnię sobie czas będąc już na emeryturze. Muszę ci powiedzieć, że ważnym fragmentem moich zainteresowań jest szeroko rozumiana kultura i sztuka. Ważne miejsce w gamie moich zainteresowań zajmuje opera. Dla mnie opera jest miejscem sacrum, a czas w niej spędzony różni się od zwykłej szarej codzienności. Opera wymaga ciszy i skupienia. Cieszę się pięknem opery. Słucham, patrzę i śledzę akcję w skupieniu. Sztukę operową upodobałam sobie szczególnie, ponieważ łączy ona w cudownej harmonii wiele elementów przynależnych poszczególnym dziedzinom artystycznym. Jest w operze taniec i słowo, śpiew i poezja, malarstwo i architektura. Opera to spójność, harmonia i ład, a zarazem dynamika i pasja.

Mieszkam we Wrocławiu – mieście, w którym opera jest szczególnie aktywna w wystawianiu spektakli, nie tylko w samym budynku opery, ale także na wolnym powietrzu np. "Napój miłosny" Gaetano Donizettiego we wrocławskiej Pergoli. Gigantyczne spektakle w Hali Ludowej stały się już znakiem firmowym Opery Wrocławskiej. W ubiegłym tygodniu wraz z przyjaciółmi wybrałam się na wielką superprodukcję naszej opery na "Borysa Godunowa" Modesta Musorgskiego.

Oto fragment jednej z recenzji tego dzieła: „Tę operę ogląda się z zapartym tchem, niczym filmowy thriller. Jest tu wszystko, co potrzeba by stworzyć prawdziwą ucztę duchową – piękna muzyka i scenografia, oryginalne kostiumy, niezwykła akcja… Nie ma tu płaskich jednowymiarowych charakterów i szkicowej fabuły. Intryga zaskakuje, pędzi do przodu jak w kinie akcji, zmusza, by ze zdumieniem śledzić kolejne wiraże! Muzyka Musorgskiego nie dominuje nad fabułą. Kompozytor „maluje” i uzupełnia fabułę boskimi dźwiękami orkiestry. Melodia splata się z historią, towarzyszy jej, podkreślając każde ważne słowo, każdą emocję. Trudno jednak nie zauważyć w niej pięknych partii, prawdziwych operowych ‘brylantów’ opartych na rosyjskiej muzyce ludowej i cerkiewnej, brzmiących zaskakująco swojsko. Sceny nadjeżdżają jedna po drugiej w wagonach, nie tylko ułatwiając zmianę scenografii. Pociągi na dworcu Aleksandrowa to pociągi historii. Intrygi i kolejni władcy przychodzą i odchodzą, a na ich miejsce pojawiają się nowi. Trzy godziny mijają błyskawicznie. Wychodząc z Hali Stulecia odczuwa się nie tylko przyjemne doznania estetyczne, ale widz jest do głębi poruszony dramatem cara Borysa, wraca z głową pełną wspaniałej historii, którą mu opowiedziano”.

W kolejnych dniach moje myśli wciąż krążyły wokół spektaklu, który głęboko przeżyłam. Odnajdywałam wciąż nowe i nowe wrażenia, przypominałam sobie najpiękniejsze fragmenty. Obejrzane dzieło skłoniło mnie także do ogólniejszych refleksji. Patrzę na świat jako na dzieło sztuki. Postrzegam świat w kategoriach estetycznych. Sama przyroda i rzeczywistość niesie w sobie tyle rzeczy, którym można nadać estetyczną interpretację. Myślę, że o rozkoszach dostarczanych nam w postrzeganiu decydują przede wszystkim bodźce dostarczane nam przez wzrok i słuch. Estetyczne wrażenia wywołują głównie wielkość, nowość i piękno płynące ze zmienności i żywości kolorów. Czyż w którejkolwiek z tych konkurencji jakiekolwiek dzieło sztuki może dorównać przyrodzie? Dzieła sztuki nie mają tej totalności, wielkości i wzniosłości, jaką spotkać możemy w przyrodzie. Jak błahe są dzieła sztuki wobec mocy burzy czy ogromu oceanu. Jednak, gdy słucham poezji, gdy patrzę na piękny posąg, piękną świątynię lub obraz, czuję, że ogarniam to, co widzę, w całości i że w moim zachwycie mieści się wszystko, co te rzeczy dać mogą. Gdy słucham muzyki, otwierają się przede mną coraz nowe doznania. Muzyka jest jak morze - stoimy na jednym brzegu i widzimy dal, ale drugiego brzegu dojrzeć niepodobna. Myślę, że dzieło powinno być zjawiskiem, nie wizerunkiem. Powinno rozbłysnąć i zniknąć, pozostawiając widza w stanie swoistego szoku. Dzieło sztuki to kontrasty, przeciwieństwa - pojawienie się i zniknięcie, stworzenie i zagłada, rozbłysk i gaśnięcie. Dzieło sztuki, wymyka się zamrożeniu w galeriach i reprodukcjach. Musi bronić się przed tym wszystkim, właśnie przez swą ulotność i zjawiskowość. To jest prawdziwa sztuka… Sztuka musi „to” sobie wypracować. Tymczasem rzeczywistość zdaje się tę cechę w pewnym stopniu posiadać z samej swej istoty.

"Halka" Stnisława Moniuszki

: ndz 20 sty 2008 12:02
autor: Janina
Moja sąsiadka i przyjaciółka często wyjeżdża z kraju, bardzo mi jej brakuje – rozmów na różne tematy, jest starsza ode mnie, dzięki czemu ma większy dystans do problemów dnia powszedniego. Nasze, często do późnych godzin wieczornych, pogawędki sprawiają, że następny dzień rozpoczynam z większym optymizmem.
Każdy jej pobyt w kraju staram się czymś „uświetnić”, Lucyna – tak ma na imię, także przyjeżdża z upominkami, ostatnio wymyśliłam wyjścia do Opery. Po jej wyjeździe, wieczorami, wracam wspomnieniami do wrażeń wyniesionych z oglądanej sztuki, jestem przekonana, że także ona wieczorami przeżywa to jeszcze raz.
Cytując słowa autora zamieszczone w programie: „Powracamy do miejsca, które jest nie tylko piękną architekturą. To nie tylko mury, ściany, wystrój i wyposażenie. To swoisty „żywy organizm” – który w jakiś szczególny sposób „oddycha”, na nas „spogląda”, coś nam „mówi” i „przypomina”, wchodzi z nami w szczególne relacje. To Pamięć i Historia. Pamięć twarzy – Halki, Fausta, Giselle i tylu innych bohaterów oper i baletów oraz występujących artystów. Powrót do pięknie odnowionego, zmodernizowanego i nowocześnie wyposażonego teatru – to także otwarta karta Przyszłości. To oczekiwania, nadzieje, marzenia, a także – wyzwania, obawy i niepokoje”.
W młodości często bywałam w operze, również z dziećmi (spektakle dla dzieci), potem przez dłuższy czas nie miałam czasu. Mój powrót do odnowionej Opery zrobił na mnie niekorzystne wrażenie… Zastałam ją inną, nie mającą nic wspólnego z moimi wspomnieniami, miałam wrażenie, że jestem zupełnie w innym miejscu. Zresztą cały „mój ukochany” Wrocław się zmienił – jest cudownie nowoczesny. Często wybieram się na spacer do miejsc mojej młodości, starych, zaniedbanych kamienic i parków – już ich nie ma, w ich miejsce powstają nowoczesne supermarkety, hotele, banki i… wspaniałe zieleńce. Jakże ten czas płynie, jakże pięknieje Wrocław!!!
Na następny powrót do kraju mojej przyjaciółki – moim upominkiem było ponowne wyjście do Opery na „Halkę” – za pierwszym razem spektakl oglądałyśmy z parteru, tym razem z balkonu (przed nami następne „piętra”). Tym razem wystrój Opery odbierałam zupełnie inaczej (za pierwszym razem „poraził” mnie jej przepych, w porównany z moimi wspomnieniami, nie wiem dlaczego, przypominał mi kościół), po spektaklu często wracałam w myślach do Opery z przeszłości i tej obecnej, odnowionej. To jest „nasza” Opera, moja także, nasz Wrocław, mój także. Tym razem chodziłam i oglądałam piękną architekturę, scenę, kanał dla orkiestry, doceniałam wysiłek poniesiony dla rozwoju wrocławskiej Opery.
„Halka” oglądałam tę sztukę kilka razy, jest najsłynniejszą i najpopularniejsza polską operą, znałam historię, wiedziałam jak się potoczy, chciałam być w Operze jeszcze raz, jeszcze raz ją zobaczyć i właściwie ocenić, przeszłość i przyszłość Opery. Gratuluję wszystkim za jej obecny piękny wygląd, to, powtórzę „żywy organizm”, który w jakiś szczególny sposób „oddycha”, coś nam „mówi” i… zaprasza i przyciąga.
„Halka” – przedstawiona inaczej, w innej scenerii, reżyser chciał aby widzowie spojrzeli na tę historię inaczej, od nowa i przeżyli ją „jakby dzisiaj”. Słowa reżysera: „Oto minęło już trochę lat naszego współczesnego kapitalizmu i okazuje się, że rozwarstwienie społeczeństwa wraca, że dzisiaj bardzo dobrze rozumiemy tę przepaść, która zaczyna dzielić establishment od prostego człowieka. A zatem, ponieważ problem tej przepaści społecznej ludzie dzisiaj dobrze rozumieją, trzeba i warto spojrzeć na tę historię od nowa i spróbować ją przeżyć „jakby dzisiaj”. Ja kiedyś i dzisiaj ten problem odczuwam tak samo, dla mnie nic się nie zmieniło. Nie wczuwałam się w historię Halki, z wielką ciekawością i podziwem obserwowałam inną niż dotychczas inscenizację: wszystkie relacje ułożone w sposób współczesny, scenografię także przeniesiono do takiej współczesności – kolory to biel i czerń – siedziałam i obserwowałam, byłam oszołomiona nową, inscenizacją… historia Halki została przesunięta do ogólnego, uniwersalnego świata…
Moja przyjaciółka przeżywała, wzruszyła się, popłakała. Wracałyśmy do domu szczęśliwe, że mogłyśmy uczestniczyć w tym pięknym spektaklu. Cudowne przeżycie.

"Czarny łabędź"

: pn 14 lut 2011 10:33
autor: Janina
Balet – piękny spektakl dla widza, widz delektuje się grą ciała, muzyką, dekoracją, oczekuje przyjemnych wrażeń… tancerze, realizatorzy, wszyscy współpracujący przy spektaklu starają się, aby te oczekiwania spełnić i… udaje się, widownia jest oszołomiona doskonałością „księżniczki” baletu…
Piękny film, dramat, bardzo dobry film o życiu niejednego z nas… zapraszam do kina.
„Czarny łabędź” jest we mnie do dzisiaj, życie…, oglądając główną aktorkę w dążeniu do celu… widziałam siebie i drogę, którą musiałam pokonać, aby być w miejscu, w którym jestem. Moje życie co prawda nie miało nic wspólnego z baletem [chociaż muszę przyznać, że o mały włos byłabym w balecie, nawet wygrałam eliminacje, zrezygnowałam przed egzaminem ze względu na wymagania nie mające nic wspólnego z tańcem], widząc aktorkę (bardzo dobra gra) i jej samotność w dążeniu do tego jednego celu, nie zauważającej świata dookoła, już wcześniej doceniłam swoje pomniejsze cele [w trakcie filmu, byłam zła na Ninę, że nie widzi nic innego, tylko tę jedną chwilę, swoje pięć minut – a przecież miała tyle pięknych chwil przed sobą, ale z drugiej strony, gdyby miała tak żyć, jak jej poprzedniczka „Beth”, to może dobrze się stało – starość bez baletu, jeżeli jemu się poświęci całą siebie, jest udręką], które realizowałam po drodze do tego jednego – miłość Rodziców, wyjechałam, założyłam rodzinę, pracowałam…, pracowałam. Potem miłość męża - rozwód, następnie miłość dzieci, wykształcenie dzieci – był to dla mnie ogromy wysiłek, odczuwany brak szacunku ze strony nauczycieli (rozwódka), starszego syna (nastawionego przez męża), ze strony sąsiadów (z tego samego powodu), w pracy – być może się mylę, ale tak czułam – jednak „szłam” dalej do przodu. Drobnymi kroczkami uzyskiwałam „suwerenność”, stałam się panią własnego losu, wolność stała się dla mnie nieodzownym warunkiem szczęścia. Dzisiaj myślę, że najważniejsza w moim życiu była umiejętność rezygnacji z czegoś, co według mnie, nie prowadziło do niczego z wyjątkiem straty czasu i energii, nie walczyłam ze sobą i światem, potrafiłam oddać innym nawet to, co uważałam za swoje i zacząć od nowa. Wykształciłam syna, następnie dokończyłam swoje studia, doczekałam się miłości Mamy, wrócił do mnie starszy syn, po odejściu na wcześniejszą emeryturę, zaproponowano mi dodatkową pracę. Żyję dobrze, w zgodzie ze sobą, niczego nie żałuję, mam wszystko, co mi jest potrzebne i co, najważniejsze mogę i chcę pomagać innym. Myślę, że czasami trzeba się zatrzymać na chwilę, zastanowić…, co wcale nie znaczy rezygnować, ale dać sobie i innym trochę czasu.
Wracając do filmu – dobra gra aktorki sprawiła, że odczuwałam razem z nią wysiłek fizyczny i psychiczny, z kina wyszłam zmęczona psychicznie, ileż młodych dziewcząt w pogoni za sukcesem, tą jedną chwilą… traci tyle życia…a życie jest takie piękne. No cóż jednak każdy człowiek urządza swoje życie inaczej, ma własne potrzeby i zamiłowania, dokonuje wyborów. Najważniejsze w życiu jest poznanie siebie samego. Wystarczy uważnie postrzegać swoje reakcje na „uroki” codzienności i trochę poeksperymentować różnorodności. Jest nasz sześć miliardów i tyleż samo dróg do szczęścia…
Razem z Niną przeszłam jeszcze raz przez swoje życie - Nina zmagała się ze sobą, swoim ciałem i umysłem, aby wygrać, aby zdążyć, aby nie przegrać w wyścigu do sławy… ja zmagałam się z przeciwnościami losu o przetrwanie… Nina zakończyła tę walkę zwycięsko?! osiągnęła doskonałość… ja dzisiaj mogę powiedzieć, co często podkreślam we wszystkich tekstach, jestem szczęśliwa, nie utraciłam wrodzonej chęci do życia, potrafię być szczęśliwa prawie w każdej sytuacji i staram się utrzymywać ten stan szczęśliwości - nadal poszukując w codzienności nowych wyzwań dających odrobinę radości…