Strona 1 z 1

Historia życia jako proces kształcenia, czyli prolegomena do

: pn 24 wrz 2007 21:12
autor: Janina
Bogusław Śliwerski

W czasie organizowanej w październiku 1995 r. II Międzynarodowej Konferencji „Edukacja alternatywna – dylematy teorii i praktyki” głos zabrał Pierre Dominicé, który jest profesorem Uniwersytetu w Genewie, wybitnym badaczem historii życia jako procesu kształcenia. Zwrócił nam wówczas uwagę na to, jak ważne jest w ludzkim życiu osobiste doświadczenie i kształcenie. To dzięki pozyskaniu przez prof. Olgę Czerniawską prawa do przełożenia na język polski rozdziałów jednej z rozpraw na ten temat, środowisko andragogiczne w Polsce mogło przyjrzeć się głębiej racjom, jakie kryją się za tym nurtem badań we współczesnej humanistyce [P. Dominicé, Historia życia jako proces kształcenia, tłumaczenie z francuskiego Zdzisława Piąstka-Dobrzańska, Łódź 1994]. Szybko zmieniające się warunki życia każdego z nas wymuszają edukację permanentną, zmaganie się tak z własną egzystencją, jak i środowiskiem codziennego życia, by nie zostać wypartym poza świat wspólnych i uniwersalnych dla naszej cywilizacji wartości. Pierre Dominicé odwołując się do amerykańsko-polskiej socjologii Floriana Znanieckiego przypomniał, iż rola edukacji jest jeszcze ważniejsza aniżeli rola polityki społecznej, gdyż jej istotą jest dobrowolnie regulowany rozwój osobowy poprzez coraz bardziej aktywne uczestnictwo w środowisku życia jakim jest m.in. rodzina, szkoła czy wspólnota religijna.
Jeśli zatem tradycyjne kształcenie powinno zastąpić samokształcenie, afirmacja życia i miłości oraz konstruktywna aktywność społeczna, to warto przyjrzeć się, w jakim stopniu każdy z nas może realizować prawo do osobistego rozwoju i jaką rolę może odegrać edukacja w procesie tworzonej przez osobę przyszłości. Tyranii praktyki kształcenia z dominacją wiedzy przeciwstawia się tutaj alternatywny system kształtowania dorosłych metodą badań biograficznych, która polega m.in. na opowiadaniu własnej biografii ze szczególnym uwzględnieniem formalnego i nieformalnego procesu edukacyjnego, na śledzeniu indywidualnej drogi osoby uczącej się, jej historii życia, jej wspólnej analizie, dyskusji wokół niej, podejmowanie prób uogólniania i wyciągania wniosków dotyczących kształcenia i jego uwarunkowań. Zachęcam zatem do zapoznania się z indywidualnym studium biograficznym uczestniczki naszej konferencji, do wejścia z Nią w dialog (auto-) biograficzny, by zacząć się uczyć także od INNYCH postrzegania dorosłych – nauczycieli na tle ich własnej drogi życiowej, doświadczeń, umiejętności i pamięci edukacyjnej. Kształcenie jest bowiem – zdaniem Dominicé – „ruchem, który należy łapać w locie”, toteż nie straćmy szansy na uchwycenie czegoś, co jest interesującym doświadczeniem w postrzeganiu problemów edukacyjnych.

…Powyższy tekst: Historia życia jako proces kształcenia, czyli prolegomena do tekstu Janiny Smolińskiej Mlak pt. "Droga do akademickiego kształcenia pedagogicznego" napisany przez uznanego pedagoga, Bogusława Śliwerskiego, dodał mi wiary w siebie. Dlaczego było mi potrzebne wsparcie? W czasie, w którym pisałam swoje autobiografie opiekowałam się Mamą, jakże często zastanawiałam się nad sensem mojego życia… [teksty w linku Mama i pozostałe zawierają trud jaki włożyłam w przetrwanie] i nagle, gdy chciałam "pofrunąć" tzn. zmienić wytyczony cel z inwestycji w wykształcenie syna na swoje życie… Mama mnie zatrzymała, dzisiaj Jej dziękuję, cóż miałam zrobić, nie była to łatwa decyzja. Jeszcze raz dziękuję Panu Profesorowi… opiekowałam się Mamą, pisałam i wróciłam do pierwszego, najważniejszego w moim życiu celu… wspomagania innych w ich trudach. Życie… to jest coś najważniejszego, życie Mamy, życie mojej rodziny, życie innych bliskich mi osób, a ja, no cóż, muszę być obok i umiejętnie, bez narzucania im kierunku swojej woli, czuwać. Czuwałam… przez 10 lat opieki nad Mamą syn ukończył drugie studia 5-letnią pedagogikę, obronił doktorat - moja długoletnia inwestycja w wykształcenie syna dobiegła końca. I ponownie myślałam może teraz ja?! Ależ skąd, życie płata figle, mąż zachorował, pękł tętniak, trepanacja czaszki…, brak renty…, walka o zdrowie męża, walka z ZUSem, z bezdusznymi przedstawicielami prawa o należne środki do życia; mój drugi syn potrzebuje pomocy. Ponownie przede mną walka o najważniejszą wartość… życie męża… jestem obok czuwam…, zastanwiam się jak pomóc drugiemu synowi - także życie, młode życie, i jednocześnie uświadamiam sobie jak łatwo można je sobie zmarnować, żyjąc chwilą, dniem dzisiejszym, bez wytyczania celu na przyszłość, bez "budowania", czasu minionego nie da się nadrobić; najbardziej mnie męczy to, że wiem, że nie mogę pomóc - starszemu synowi i mężowi - czasu, niestety, nie potrafię cofnąć, … gdybym mogła ten czas podarowałabym starszemu synowi i mężowi, może, gdyby dać im drugą szansę ich życie potoczyłoby się inaczej… więc pracuję, pracuję, aby utrzymać rodzinę i… nie stracić nadziei na lepszą przyszłość. Czy taka nadejdzie? Przez jakiś czas straciłam nadzięję całkowicie, przestałam wierzyć w Rodziców, rodzinę, nawet w siebie - mało, nie lubiłam siebie, stwierdzałam, że jestem po prostu głupia, myślę o wszystkich, którzy pojawią się na mojej drodze życia, a nie o sobie. Boże jaka byłam zła na siebie, na cały świat. Przestałam myśleć pozytywnie, straciłam na moment umiejętność przestawiania tzn. wykorzystywania trudnych sytuacji do pokonywania własnej słabości. Chciałam zrezygnować ze strony, z pisania, wstydziłam się swojego życia. Kto chce czytać o problemach innych, posiadając swoje, czytelnicy pragną czytać o osobach odnoszących sukces - pięknych strojach, wyjazdach zagranicznych - sukcesach rodzin - odpoczywających w pięknym domu przy kominku lub na Karaibach… Czyżby, im zazdrościłam!? przez okres przeżywanych chwil tak, przyznaję się, byłam przekonana, że zasłużyłam na odrobinę więcej. A przecież ci wszyscy inni… posiadający to czego im zazdrościłam uzyskali swoją ciężką pracą, wyrzeczeniami, dokonanymi wyborami, innymi preferencjami. Doskonale wiem, że w każdym życiu nie ma nic za darmo… Mój ból i lęk był spowodowany chwilowym, zupełnym brakiem środków do życia, zaglądającym aż nazbyt często do mojego domu… głodem, utratą tego co osiągnęłam. W tym trudnym, dla mnie okresie, mówiłam prawdę o swoich problemach rodzinie męża, czego nie robię na co dzień, z reguły opowiadam w momencie, gdy już pokonam trudności, oczywiście, nie oczekiwałam pomocy dla siebie, myślałam o mężu, dzisiaj przepraszam wszystkich za te chwile mojej słabości i jednocześnie dziękuję kuzynce męża, Ali i jej mężowi, którzy jak zwykle byli obok, i jak zwykle, pomimo braku czasu odciążyli mnie w opiece nad mężem w szpitalu. Dzięki mojemu "moderatorowi" strony (uregulował za mnie roczną ratę za stronę, dziękuję, oczywiście po wyjściu z dołka finansowego uregulowałam należność) nie straciłam stronki i odzyskałam swój wcześniejszy SMAK ŻYCIA. Przystosowałam się do obecnej sytuacji, wróciła chęć pisania i wiara w sens zwykłego, szarego życia. W czasie wychodzenia z "dołka" tłumaczyłam sobie, że przecież mam efekty trudu włożonego w rodzinę: zapracowałam na mieszkanie, wykształciłam syna - najdłuższa i największa inwestycja mojego życia, druga, równie dla mnie ważna zrealizowana potrzeba, miłość Mamy, jakże długo na nią czekałam - 45 lat, co prawda także musiałam na nią zapracować, ale ją odzyskałam a może "odświeżyłam", czy też przywróciłam jej blask z dzieciństwa i to jest dla mnie bardzo ważne, cudowne uczucie. Dzisiaj, opieka nad mężem, brak możliwości wyjazdu na "moje miejsce na Ziemi" - działka, którą otrzymałam od Mamy - i co jeszcze ważniejsze dla mnie - rozmowa z Rodzicami przy grobie - nie byłam u Nich pół roku - dzisiaj myślę, że brak możliwości pobycia z Nimi przez chwilę spowodował utratę wiary w siebie… ta sytuacja ponownie postawiła przede mną nowe wyzwanie, aby móc wyjechać z domu, spotkać się z Rodzicami, zabrać ze sobą męża, zapisałam się na kurs prawa jazdy. Nie wiem czy zdobędę te uprawnienia, ale jestem cierpliwą kursantką, wierzę, że Rodzice, a wierzę, że także czekają na mnie i są tak blisko mojego kawałka "miejsca na Ziemi" pomogą mi w pokonaniu trudności. Mam nadzieję, że moje, już nieco, "podziurawione" trudami i czasem skrzydła pozwolą mi unieść Rodzinę ku lepszemu…
Na zakończenie… "walka" o przetrwanie nigdy się nie kończy, koniec przychodzi razem ze śmiercią. Może to smutne zakończenie, ale dla mnie każdy, dobrze "spożytkowany", dzień jest sukcesem i czekam z niecierpliwością na następny… I co dla mnie najważniejsze dzisiaj, wiem, że w ogóle nie straciłam nic z życia, mało jestem dumna z siebie, moje życie przeżyłam podwójnie, może nawet potrójnie… niczego nie żałuję… wycieczki zagraniczne… no cóż to było marzenie młodej kobiety i powinno być spełnione właśnie wtedy, gdy się pojawi… tym bardziej, że to marzenie wiązało się z Irlandią, Szkocją… dlaczego? moja fascynacja tymi krajami z książek wiązała się od dzieciństwa… z walką bohaterów o sprawiedliwość, przetrwanie… ja przeżyłam życie podobne do bohaterów książek, więc mogę powiedzieć, że tam byłam… przeżywałam swoje życie w podobny sposób jak bohaterowie książek… dzisiejsza Irlandia, Szkocja to kraje rozwinięte, czułabym się tam jak "robaczek", w moim Wrocławiu i na swoim "kawałku Ziemi" czuję się wspaniale… bo to jest moje… moje życie…Wycieczka nie dałaby mi tyle satysfakcji… swoją "wycieczkę życia" zafundowałam sobie za darmo… "wycieczkę życia" przez dawną Irlandię i Szkocję… zawdzięczam swoim wyborom…