Strona 1 z 1

Dary losu

: czw 28 sty 2010 9:24
autor: Janina
Zainteresowanie, czerpanie nauki ze wszystkich kontaktów
życiowych jest zasadniczym zainteresowaniem moralnym.
J. Dewey


Z pewnością bardzo trudno jest określić naturę człowieka. Wykracza on poza wszelkie ramy nadawanych mu określeń przez swoje czyny, czasem bohaterskie, a czasem straszliwe, przez niezmierną różnorodność swego charakteru i zamierzeń, jakie usiłuje realizować, przez nie dającą się wyczerpać nowość swych dzieł i przez podziwu godną zdolność do regeneracji po każdym prawie swym upadku. Wszelkie wysiłki, by objąć pełnię jego istoty określeniem zadowalającym i adekwatnym, okazują się daremne. Do każdego rysu, który znajdujemy w jego istocie, można dobrać konkretne fakty, które zdają się dowodzić czegoś wręcz przeciwnego. I jest pewne, że w rzeczywistości człowieka i w dziejach ludzkości w ogóle istnieje wiele niezaprzeczalnych faktów, które choć realne i przezeń faktycznie spełniane, są przecież czymś niższym od jego prawdziwej natury. A równocześnie istnieje też w jego życiu niejeden fakt tak wzniosły i wyjątkowy, iż wydaje się, że wyznacza on chyba tylko pewien kierunek jego najbardziej szlachetnego rozwoju, a nie cel, który dałby się powszechnie zrealizować .
Współautorka tekstu od pewnego czasu próbuje poznać siebie, swoje miejsce w rodzinie, przyrodzie, świecie. Człowiek znajduje się dziś tylko w nader rzadkich przypadkach w obliczu pierwotnej Przyrody , np. na samotnej wycieczce w wysokie góry lub podczas wielkiego huraganu na morzu, lub wreszcie, gdy jest świadkiem nieuchronnego rozwoju śmiertelnej choroby, śmierci bliskiej osoby, czując się całkiem bezsilnym we wszelkich próbach ratowania życia. W tych przypadkach człowiek podziwia, być może, piękno i wielkość Przyrody lub też może jest przerażony nieposkromioną siłą huraganu, albo czuje, że rzeczy toczą się fatalnie w kierunku wyznaczonym przez samą Przyrodę i że nic nie może zapobiec nieszczęściu. Zawsze jednak wypełnia go bardzo szczególne uczucie o dwoistym obliczu. Z jednej strony czuje się bardzo obcy temu wszystkiemu, co dzieje się w Przyrodzie, niezależnie od niego, i widzi się pozbawiony wszelkiej życzliwej pomocy z jej strony, tak że prawie traci zaufanie do losu. Z drugiej zaś czuje się w swej czystej i autonomicznej istocie czymś wyżej stojącym od Przyrody i czymś o tyle szlachetniejszym od procesów czysto fizycznych lub tego, co się dzieje w zwierzętach, że nie może poczuwać się do ścisłego związku z Przyrodą i żyć w jej obrębie, w jedności z nią, będąc w pełni szczęśliwym. W głębi serca nie wierzy we własną śmierć, przekonuje siebie, że dusza jego jest nieśmiertelna, choć widzi, jak umierają bliskie mu osoby, przyjaciele. Jest głęboko nieszczęśliwy, gdy czuje się w jakiejś sytuacji sprowadzony do poziomu zwierzęcia lub gdy widzi, że wszystkie jego siły i cały wysiłek nie pozwalają mu przekroczyć naprawdę granic wyznaczonych przez Przyrodę. Podejmuje decyzje i zaczyna żyć ponad stan swych sił i swoją naturę przyrodzoną, tworzy sobie nowy świat, nową rzeczywistość dokoła siebie i w sobie samym.
Zmienia Przyrodę ujarzmiając ją (rolnictwo, technika) i nadaje jej zarazem pewien sens, którego ona sama w sobie nie posiada, tworzy dzieła różniące się w swej istocie całkowicie od tego wszystkiego, co znajduje się w świecie jako twór samej Przyrody. Dzieła te są dostosowane do jego ducha i stanowią jego dopełnienie. Gdy są już raz wytworzone, natrafia na nie w świecie, jakby były czymś rzeczywistym. Tworzy dzieła sztuki – literatury, muzyki itd. – stwarza naukę, filozofię, religię, a także historię samego siebie i ludzkości. Wytwarza także w jakimś sensie swą rodzinę i inne rodziny, swój własny naród i inne narody, co z kolei nakłada na niego obowiązki narodów wobec ludzkości. Ustanawia tym samym swą ojczyznę i inne państwa. Całe bogactwo różnych wartości rozpościera się wówczas przed jego oczyma i zobowiązuje go do różnych czynów wobec jego bliźnich, wobec przyjaciół i wrogów. Życie jego zaczyna mieć jakieś zadanie i cel oraz nabywa pewnego sensu i znaczenia, którego by nie miało w samej pierwotnej Naturze. Życie staje się odpowiedzialne. Człowiek zdobywa zasługi i obciąża się winami. Żyje w świecie odmiennym od Natury i prawie całkiem zapomina, że u podłoża całej tej nowej rzeczywistości kryje się Natura obojętna na wszelką wartość i nieczuła na szczęście i niedolę człowieka .
Zatem rzeczywistość człowieka to rzeczywistość szans i ryzyka, które są koniecznym dopełnieniem działania zorientowanego na dominację nad przyrodą i refleksyjne tworzenie własnej historii .
***
Poniższy tekst jest bardzo subiektywny. Przedstawiam w nim własne spojrzenie „od wewnątrz” na moje życie – od dekady pięćdziesięciu do sześćdziesięciu lat. Przedstawiam je tak, jak je rozumiem. Jestem przy tym przekonana, że spojrzenie z zewnątrz byłoby całkowicie odmienne.
Życie człowieka składa się z etapów – dzieciństwa, wieku młodzieńczego, wieku dojrzałego i starości. Wiek dojrzały, jak inne etapy, złożony jest z okresów i faz, które wyłaniają się wraz z nadejściem kolejnych dziesiątek lat (trzydziestu, czterdziestu, pięćdziesięciu, sześćdziesięciu). Każdemu z tych momentów przejścia często towarzyszy kryzys, w moim przypadku, wszystkim. Zadziwia mnie, że w większości sytuacji kryzysowych podejmowałam działania w wyniku czyjejś sugestii, uwagi lub też zupełnego braku uwagi . Tak bardzo starałam się być kochana i doceniana przez Mamę, czuć się zauważana. Docenianie i kochanie lub bycie docenianym i kochanym to doświadczenia wspomagające rozwój człowieka. Każdy chce być kimś, nikt nie chce być nikim. Może być gorszym, złym, ale nie nikim. Czułam, że muszę wyjechać, w przeciwnym razie będę nadal grała przypisaną mi przez środowisko rolę, czułam się kimś gorszym, byłam zmęczona, chciałam być sobą, tak bardzo pragnęłam być „kimś”, w dobrym tego słowa znaczeniu, dla rodziny i środowiska. Kochałam Mamę tak po prostu, jak dziecko kocha rodziców – bez zachłanności, tzn. nie chciałam rywalizować z rodzeństwem o jej miłość . Osoba kochająca bez zachłanności sama się wzbogaca, taka miłość przetrwa wszystko. Takie przynajmniej są moje doświadczenia. Sądzę, że tkwiła i nadal drzemie we mnie nie uświadomiona gotowość do działania lub też instynkt samozachowawczy, który przemienia się w czyn, kiedy tylko ktoś naciśnie odpowiedni guzik. Mama stwierdziła, że jestem dorosła i nie będzie mnie dłużej utrzymywała – gdyby te wymagania dotyczyły również starszego ode mnie rodzeństwa, być może słowa Mamy nie dotknęłyby mnie tak bardzo i być może nie opuściłabym domu rodzinnego. Wyjechałam. Wyszłam za mąż, urodziłam dwóch synów. Następny kryzys – rozwód i strata starszego syna . Kryzys trzydziestki i czterdziestki przeszłam nie zdając sobie nawet z tego sprawy – te lata poświęciłam pracy i budowaniu od podstaw domu rodzinnego oraz wykształceniu młodszego syna – edukacja syna to największa inwestycja mojego życia – zakończona sukcesem, gdy zbliżałam się do sześćdziesiątki. Przełom lat czterdziestu i pięćdziesięciu to czas poświęcony własnej edukacji, zmianie miejsca pracy z myślą o przyszłej emeryturze – w wieku 45 lat ukończyłam studia , wyszłam po raz drugi za mąż, zaopiekowałam się Mamą . Mogę potwierdzić słowa C.G. Junga, że to południe życia jest chwilą „najwyższego rozwinięcia, kiedy człowiek jest całkowicie oddany swemu dziełu, z całą swoją mocą i wolą. Lecz jest to również chwila, kiedy rodzi się schyłek: zaczyna się druga część życia” . Pięćdziesiątka – dokonane zmiany w moim życiu – nowe miejsce pracy i lęk o utratę pracy, Mama, okres przekwitania – to kryzys, który dotknął wszystkich poziomów mojego istnienia: fizycznego, psychicznego, społecznego, zawodowego, duchowego . Dzisiaj wiem, że taki kryzys przeżywa się samemu, nikt nie może zastąpić człowieka i przejść zamiast niego przez tę wewnętrzną pustynię.
Pokonałam pięćdziesiątkę i depresję, byłam przekonana, że nic złego już nie może mnie spotkać. Życie codzienne – praca, którą dobrze znałam i gratyfikacje otrzymywane w zamian pozwalały na utrzymanie rodziny; rodzina – opieka nad Mamą i mężem nie sprawiała trudności, nie spodziewałam się żadnych momentów przełomowych w moim życiu. W chwilach wolnych od obowiązków zawodowych i domowych układałam plany związane z przyszłą emeryturą. Planowałam przejście na emeryturę w wieku 60. lat, do tego czasu zdążę zbudować dom na działce otrzymanej od Mamy – planowaliśmy z mężem zamienić mieszkanie we Wrocławiu na dom na wsi. Większość czynności zawodowych nie nastręczała dla mnie innych problemów niż ewentualne trudności z wykonywaniem określonych zadań, ciągle podejmowałam trudne decyzje, ale załatwiałam je za pomocą wypracowanych przez lata strategii. Jednak zdarzyła się sytuacja, wynikająca z podjętej przeze mnie decyzji, brzemienna w skutki i problematyczna. Ta sytuacja to kolejny moment przełomowy w moim życiu – powstała w wyniku przypadkowego zbiegu okoliczności – zostałam ukarana za podjęcie samodzielnej decyzji – kierowałam się dobrem innych pracowników i Uczelni, oczekiwałam nagrody, docenienia za wkład pracy, tymczasem… Próbowałam zignorować karę i pracować nadal. Wiedziałam, że to wynik silnego uczucia niechęci wobec mnie niektórych osób, każdy człowiek posiada przyjaciół i wrogów, im bardziej człowiek jest samodzielny, tym bardziej krąg nieprzyjaciół się rozszerza. Jednak niesłuszna, według mnie, kara była powalającym „fatum” – nie potrafiłam pracować tak jak przedtem, czułam się pusta i bezwartościowa, najchętniej schowałabym się gdzieś, gdzie mogłabym zapomnieć o całym świecie. Każdy przeżył takie chwile przygnębienia i zwątpienia w siebie. Ale chociaż przygnębienie nie jest przyjemnym stanem, to jednak może być pożyteczne. To po prostu program oszczędzania energii. Mój organizm w ten sposób zareagował w wyniku straty oczekiwanego docenienia za pracę, w którą włożyłam tyle wysiłku i pomimo tego nie uzyskałam oczekiwanego rezultatu. Uczucie przygnębienia służy jako sygnał, czy aby nie zrezygnować z wytyczonych planów, a przynajmniej raz jeszcze je rozważyć. Przyjrzałam się sobie krytycznie, oceniłam swoje przyszłe możliwości pracy, doszłam do wniosku, że negatywna ocena mojej pracy spowoduje falę próśb, a następnie żądań, których nie będę mogła spełnić. Jest to czas, aby się wycofać. Złożyłam rezygnację z pracy w związku z przejściem na emeryturę. Moją sytuację, jak sądzę, wyznaczył związek trzech elementów: całości otaczającej rzeczywistości (mój wiek – zbliżałam się do 55. roku życia oznaczającego możliwość przejścia na wcześniejszą emeryturę, miejsce dla młodych), przypadkowych zdarzeń (fatum) i własnych wolnych decyzji, w tym otwarcia przewodu doktorskiego. Być może, gdybym zrezygnowała po pierwszej nieudanej próbie – mój promotor wycofał się w dniu otwarcia – nie doszłoby to tej przykrej dla mnie sytuacji, niestety, nie mogłam tak postąpić – straciłabym wiarę w siebie, Boga (tak często opiekując się Mamą doświadczałam miłości i śmierci). Miłość odkrywa wartości istnienia drugiego człowieka i własnego istnienia. Pragnie to istnienie zachować, obawia się go utracić. Odkrywa je jakby wbrew śmierci i przeciw niej. W śmierci także chodzi o to samo istnienie co w miłości. Jeśli miłość pragnie zachować je na wieczność, śmierć usiłuje je unicestwić . Mama wraz ze swym odejściem zabrała mi energię do działania w tym kierunku.
Ostatnie miesiące w pracy były dla mnie koszmarem, walczyłam ze sobą, z losem, analizowałam przebieg pracy na obecnym stanowisku – komórka, w której obecnie pracuję, była prowadzona przeze mnie jednoosobowo, rokrocznie przybywało obowiązków, radziłam sobie dobrze, ostatnie 10 lat pracowałam całą sobą, nie korzystałam z urlopu wypoczynkowego, przez okres 20 lat pracy raz byłam na zwolnieniu lekarskim (8 dni). Ogarnęło mnie poczucie głębokiej samotności i niesprawiedliwości, podobne trochę do tego, które ogarnęło mnie w okresie depresji , czułam, jak unosi mnie z siłą głębinowej fali, z którą nawet nie miałam chęci walczyć. Zastanawiałam się, co się ze mną dzieje, powinnam być szczęśliwa, czyż nie jestem szczęśliwa… Czy byłam szczęśliwa, czy też nigdy nie stawiałam sobie tego pytania wcześniej, z braku czasu, braku mojego czasu dla mnie? Wskutek ofiarowania siebie innym, grania osoby, dla której żadna praca nie stwarzała problemu, nie było sprawy nie do załatwienia, chęci bycia w porządku ze wszystkim, wobec wszystkich i w zgodzie z własnym sumieniem, budziłam się kompletnie pusta w ciągu ostatnich dni pracy. Ileż razy chciałam wycofać swoje podanie o przejście na emeryturę, coś we mnie nie pozwalało tego uczynić. Wierzyłam w przychylność losu, wierzyłam, że podjęłam dobrą decyzję, wierzyłam w siebie, swój instynkt samozachowawczy, nigdy mnie nie zawiódł, przecież pracowałam ciężko przez całe życie, nie może przydarzyć mi się żadne nieszczęście… wierzyłam i wierzę nadal w harmonię między moimi zamierzeniami a inicjatywą losu. Wierzyłam w Mamę, w pomocny wpływ na moje życie Ojca… ta wiara pozwalała mi funkcjonować. Czekałam na informację o wysokości mojej emerytury, liczyłam, że pozwoli mi na dostatnie życie, jednak okazała się niższa, aniżeli się spodziewałam, myślałam, że emerytura Mamy (mąż otrzymywał najniższą rentę), którą się opiekowałam, uzupełni budżet domowy. Niestety, Mama zmarła miesiąc przed moim przejściem na emeryturę.
Granica i struktura sytuacji nie jest nigdy dostatecznie określona. Jest zawsze otwarta na inną, nową perspektywę widzenia i inne, nowe jej rozumienie. Wraz z tą perspektywą i rozumieniem zmienia się ludzki los. Los – z jednej strony – nie jest więc dowolnie przez nas wybrany. Jesteśmy w nim osadzeni, jest nam przydzielony. Nie istnieje on jednak w sposób całkowicie niezależny, bez udziału i woli tych właśnie, którzy są w nim „usytuowani”. Kształtowanie losu dokonuje się poprzez jego rozpoznawanie. A to już sprawa spostrzeżeń, perspektyw zrozumienia i uchwycenia, rozumu, uczuć i fantazji, bycia „w losie” i bycia „poza nim”, wiedzy lub wiary . Trwałam w swej decyzji przejścia na emeryturę, z męczącym mnie uczuciem bólu związanego z uczuciem zranienia, doznanej krzywdy, w swoim życiu nader często uczyłam się sztuki rezygnacji, mimo tak długiej nauki czułam się oszukana. Pracowałam nad sobą, aby nie zawładnęło mną uczucie nienawiści, zemsty, wrogości do ludzi, udało mi się ocalić siebie od nienawiści, przy odczuwanym bólu, przy niesympatycznym traktowaniu mnie przez moje następczynie, przygotowałam je do pracy na moim stanowisku. Decyzje dotyczące porządku moralnego – jak powiedział Antoni Kępiński – należą na ogół do najtrudniejszych, dotyczą bowiem najbardziej skomplikowanych reakcji z otoczeniem społecznym i od nich zależy ostateczna najwyższa ocena osoby własnej; dlatego są zwykle najwyższym sprawdzianem człowieka. Dlatego też decyzje natury moralnej najwięcej wymagają wysiłku i natężenie wahania się między przeciwstawnymi strukturami czynnościowymi jest w nich największe. Wierzyłam w jakiś transcendentny sens tkwiący pod tymi przypadkowymi i trudnymi do przyjęcia zdarzeniami losu – brak pracy, śmierć. Pochowałam Mamę razem z Ojcem, na wsi. Ponieważ koszt pogrzebu przekraczał wysokość ogólnie określoną, aby uniknąć dodatkowych kosztów, dodatkowe czynności Zakładu Pogrzebowego uregulowałam bez rachunków. Złożyłam podanie w KRUS-ie o zwrot kosztów pogrzebu – otrzymałam kwotę widniejącą na rachunkach (połowę), ze względu na różne daty urodzenia Mamy i „bałagan” w moich dokumentach – nieślubne dziecko. Niestety, nie umiałam walczyć – moje odejście z pracy, śmierć Mamy – brak wsparcia przy organizacji pogrzebu, bardzo chciałam o tym wszystkim zapomnieć. Najważniejsze było dla mnie, że pochowałam Mamę godnie, a walka o wartości materialne zaburzyłaby mój spokój wewnętrzny.
W ostatnim dniu pracy otrzymałam propozycję zatrudnienia na ½ etatu, zapytano mnie, dlaczego nie walczę o siebie. Nie potrafiłam nic odpowiedzieć. Zgodziłam się. Nigdy nie umiałam walczyć o siebie, o innych tak, poza tym przez całe życie kroczyłam ścieżką starożytnych mędrców Wschodu: „Ten, kto się narzuca, ma małą moc. Ten zaś, kto się nie narzuca, ma wielką ukrytą moc” . Propozycja pracy utwierdziła mnie w wierze w sens losu, który był ukryty, niejasny, tajemniczy. Jednak pomimo podjęcia dodatkowego zatrudnienia i emerytury nie potrafiłam utrzymać rodziny – tak jak wcześniej wspomniałam, odejście z pracy i śmierć Mamy były dla mnie zaskoczeniem. Otrzymane środki pieniężne z racji przejścia na emeryturę włożyłam w remont mieszkań, zakup komputera – dotąd nie był mi potrzebny, większość czasu spędzałam w pracy, kredyt, pożyczki w pracy, ZUS nie przyznał renty mężowi – przyszłość nie przedstawiała się optymistycznie. Postępująca choroba męża i nadużywanie alkoholu zmieniły moje plany związane z przeniesieniem się na wieś. Z nałogiem męża walczyłam przez lata – prośby, groźby, wsypywanie różnego rodzaju mikstur do jedzenia odrzucających od alkoholu, nawiązałam bliższy kontakt z rodziną męża, licząc na ich wsparcie w walce z nałogiem – nic nie pomogło.
Postanowiłam wynająć moje mieszkanie i zamieszkać w całkowicie wyremontowanym jednopokojowym mieszkaniu męża. Dlaczego moje? Ponieważ wiązało się ze wspomnieniami mojego pierwszego małżeństwa, o których chciałam zapomnieć , poza tym w naszych planach moje mieszkanie było przeznaczone na sprzedaż i w zamian wybudowany dom na wsi – nie dbałam o nie tak, jak o mieszkanie męża. Poza tym liczyłam na zmianę sposobu życia męża – jego mieszkanie, będzie dbał o nie, udoskonalał, przywita mnie po pracy przygotowanym przez siebie obiadem, wyjdziemy razem z psem na spacer. Przeprowadziliśmy się w lutym. Stare budownictwo, jednopokojowe mieszkanie, ciemna kuchnia, okna z pokoju wychodzące na ścianę budynku z naprzeciwka, żadnej zmiany w zachowaniu męża. Mieszkanie – wyremontowane – przygotowywałam je na naszą starość, wszystkie oszczędności przeznaczałam na dalsze udoskonalenia – było to mieszkanie moich marzeń, niestety, okazało się złotą klatką. Dusiłam się, uciekałam z niego, wpadłam ponownie w bezsenność. Praca na pół etatu ratowała mnie – w pracy czułam się dobrze, powrót do domu powodował niepokój, napięcie wewnętrzne, które odczuwałam w mięśniach, narządach wewnętrznych i w psychice. Przebywając w mieszkaniu nieustannie musiałam chodzić, nie potrafiłam usiedzieć spokojnie, wychodziłam z domu do znajomych, wracałam bardzo późno. Nagle wystąpiła gorączka i stwierdzono zapalenie płuc, wzięłam serię zastrzyków, pomimo leczenia nadal czułam się źle. Wybrałam się do pulmonologa, okazało się, że w ogóle nie miałam zapalenia płuc, źle opisano zdjęcie z prześwietlenia. Tęskniłam za moim mieszkaniem – przestrzenią 3 pokoi, balkonem, widokiem drzew z okien, widną kuchnią – uświadomiłam sobie, jak bardzo kocham swoje mieszkanie. Przychodząc co miesiąc po odbiór czynszu widziałam, jak jest dewastowane, umowa była podpisana na rok, nie wiedziałam, czy dożyję. W czerwcu lokatorzy próbowali się ze mną targować o i tak, według mnie i innych, zbyt niski czynsz. Zerwałam umowę zgodnie z warunkami – z miesięcznym wypowiedzeniem. Myśl o powrocie w lipcu do własnego mieszkania uzdrowiła mnie. Na szczęście mój lęk był jeszcze niewielki, pracowałam nad sobą, wcześniejsze doświadczenia sprawiły, że byłam świadoma, wiedziałam, co mi zagraża – musiałam działać, w lipcu wróciłam do siebie – byłam szczęśliwa, popatrzyłam na mieszkanie, moje mieszkanie, tyle do zrobienia, to właśnie tyle do zrobienia wprawiało mnie w dobry, optymistyczny nastrój.
Wrócił problem utrzymania dwóch mieszkań i działki otrzymanej od Mamy. Musiałam podjąć jakąś decyzję. W dalszym ciągu żal mi było wynająć tę „złotą klatkę”, dzisiaj nie potrafię sobie wytłumaczyć podjętej decyzji – postanowiłam je sprzedać – przekonałam męża i podpisaliśmy umowę w biurze nieruchomości. Poinformowaliśmy o tej decyzji nasze rodziny. W niedługim czasie znalazł się chętny do kupienia mieszkania. Miałam okazję przekonać się, jaką siłę posiada pieniądz. Rodzina męża przestrzegała go, że chcę go oszukać – zażyczył sobie, aby połowę przelać na jego konto, znajomi poprosili o ewentualną pożyczkę. Byłam na rozdrożu, przecież ja wcale nie chciałam sprzedawać tego mieszkania, nie chciałam nawet wynajmować, oczekiwałam wsparcia, doraźnej pomocy w jego utrzymaniu, wszyscy wiedzieli, że wynika to z braku środków na jego utrzymanie. Po co mi pieniądze – było ich za mało, aby zbudować coś na działce i za dużo, aby je przejeść. Włożyłem tyle wysiłku w remont i utrzymanie przez lata. Ta sytuacja spowodowała, że wycofałam się ze sprzedaży. Postanowiłam je wynająć. Przecież mój kapitał życiowy stale szczupleje – w młodości „nie dostrzega się tego wcale: wydatek w przeważającej części odtwarza się samorzutnie, a niewielki deficyt uchodzi uwadze. Lecz po trochu rośnie, staje się widoczny, wzrasta też z dnia na dzień coraz szybciej; niedobór staje się coraz większy, każde dziś jest biedniejsze od wczoraj, bez nadziei na zahamowanie procesu. Podobnie jak spadanie ciał, ubytek następuje coraz szybciej, aż wreszcie nic już nie zostaje. Najsmutniejszy przypadek ma miejsce, kiedy w rzeczywistości rozpływają się równocześnie obie porównywane tu wielkości – siły życiowe i majątek; dlatego właśnie na starość kocha się bardziej swoją własność” . Wszystkie próby: zmiany zachowania męża, wszelkie sposoby rozwiązania problemu utrzymania wszystkiego co posiadamy nie dały oczekiwanego rezultatu, a żyć tak jak chciał mąż, nie zamierzałam. Mozolnie przygotowywany plan życia na starość „legł w gruzach”. Pomyślałam o rozstaniu z mężem. Rozejdziemy się w zgodzie – mąż zamieszka w swoim mieszkaniu, a ja w swoim i każde z nas będzie żyć tak, jak mu odpowiada. Realizacja tego zamierzenia nie była łatwa ze względu na brak środków do życia męża. Ponieważ przez ten okres przestrzegałam terminów odpowiedzi na negatywne decyzje ZUS-u, sprawa była w toku, w razie leczenia i nagłej choroby ubezpieczyłam męża przy swojej emeryturze.
W tym okresie wynajęłam mieszkanie męża, skonsolidowałam pożyczki w jedną, wstawiłam okna w moim mieszkaniu, postawiłam pomnik Rodzicom. Wynajęte mieszkanie spłacało kredyt, praca na ½ etatu, pożyczki w pracy, na pozostałe opłaty i na codzienne życie musiałam zarobić, ale gdzie? Doświadczana rzeczywistość [los] pomimo wprowadzenia chaosu w moje życie nie pozbawiła mnie wiary, wbrew wszystkiemu uparcie wierzyłam, że otrzymam również swoją łaskę. Październik, przede mną zima i brak odzienia na tę porę roku. Moje czarne myśli zostały przerwane przez propozycję dodatkowej pracy. Zgodziłam się od razu. Zakres obowiązków znałam, zresztą, nie ma takiego miejsca pracy na stanowiskach administracyjnych w Uczelni, z których nie umiałabym się wywiązać. Ponieważ moja wcześniejsza emerytura nie pozwala mi zarobić ponad określony pułap, skorzystałam z drugiej możliwości, tzn. podzieliłam się z ZUS-em częścią swojej emerytury. Pracowałam od poniedziałku do soboty, z drugiego miejsca pracy miałam poniedziałek wolny, ale pierwsze miejsce zatrudnienia nie pozwalało na wykorzystanie dnia wolnego. Przystąpiłam do pracy z odzyskaną energią, tzn. według mnie pracowałam tak, jak zwykle, jednak opinia młodego człowieka zatrudnionego w tym samym pokoju mnie zaskakiwała, twierdził: człowiek przychodzi do pracy nie po to, żeby się narobić, ale po to, żeby zarobić. Ponieważ nie zwolniłam tempa, zresztą gdybym nawet chciała, nie było to możliwe z racji pogodzenia obowiązków dwóch połówek etatu, atmosfera w biurze była napięta. Było to dla mnie ciekawe doświadczenie, przez wszystkie lata pracy zawodowej sama określałam sobie tempo pracy, byłam w stosunku do siebie bardzo wymagająca, nie lubiłam jak mi „czas ucieka przez palce” i tak właściwie nie zastanawiałam się, czy swoje obowiązki wykonuję szybko i dobrze. Jeżeli była taka konieczność, przychodziłam do pracy także w niedziele. Zostałam sama i doskonale sobie radziłam z wszystkimi obowiązkami, pomimo obciążenia byłam zadowolona, stwierdzając jednocześnie, że nie nadaję się do pracy zespołowej.
Za pieniądze zarobione w drugim miejscu pracy kupiłam sobie płaszcz, buty i torebkę, uregulowałam rachunki. Pomimo dużego obciążenia byłam wdzięczna i do dziś dziękuję osobie, która zaproponowała mi tę pracę w tamtym, trudnym dla mnie okresie. Nasze życie biegło w rytmie jak przed moją emeryturą. W dalszym ciągu walczyłam o rentę męża i nie rezygnowałam z wcześniejszych planów związanych z naszym rozstaniem. Pomimo mojej energii zauważam podupadanie sił fizycznych, łącznie z różnymi drobnymi problemami z widzeniem i pracą serca, zdaję sobie sprawę, że „fizyczna część mnie” nie jest wieczna. Chciałabym trochę pożyć spokojnie, moja emerytura dla mnie wystarczy w zupełności. Z drugiej strony mój mąż był i jest dobrym człowiekiem – zasłużył także na godne, samodzielne życie. Naszą, wspólną przyszłość wyznaczył los. Po powrocie z pracy zauważyłam inne niż zwykle zachowanie męża, nie mówił, wymiotował, wystąpił atak, nie był to zwykły atak padaczki, zatelefonowałam po pogotowie, przyjechali bardzo szybko, stwierdzili wylew. Zabrali męża do szpitala, gdy dojechałam, dowiedziałam się, że jest w trakcie operacji, pękł tętniak, stan jest krytyczny. Bardzo się bałam, że będzie leżał i wymagał opieki, zastanawiałam się dlaczego los jest taki okrutny dla mnie!? 10 lat opieki nad leżącą Mamą; czyżbym ostatnie lata życia miała spędzić opiekując się mężem!? Przyznaję, że był to dla mnie szok, ponowna zmiana planów życiowych, nie miałam pieniędzy, w tym czasie ZUS za przekroczenie określonego pułapu zarobków domagał się zwrotu, wysokiej dla mnie sumy, około 5 tysięcy złotych, rodzice męża zwrócili mi uwagę, że nie zapewniłam mu piżamy i szlafroka, ja to wszystko przywiozłam w dniu ataku do szpitala, lecz nie chcieli przyjąć, twierdząc, że stan jest krytyczny, przyznaję, przy moich problemach uwaga o szlafroku wyprowadziła mnie z równowagi, powiedziałam, co o tym myślę, dzisiaj wstydzę się swoich myśli i słów – bałam się, że będzie jak „roślina”, myślałam, że lepiej byłoby dla niego, żeby umarł. Straciłam w miarę sympatyczne stosunki z rodziną męża. W pracy otrzymałam pomoc w uregulowaniu kwoty przekraczającej moje zarobki w ZUS-ie, tzn. dostałam pożyczkę oraz po raz pierwszy w życiu złożyłam wniosek o zapomogę ze względu na chorobę męża. Otrzymałam ją, dziękuję losowi za taki przebieg tej trudnej dla mnie sytuacji, dziękuję władzom mojej ukochanej uczelni za wsparcie. Operacja przebiegła dobrze – trepanacja czaszki, mąż powoli dochodził do sprawności fizycznej, gorzej rokowała sfera umysłowa; w szpitalu przebywał dwa tygodnie, w tym czasie pracowałam, po pracy spędzałam chwile przy mężu w szpitalu – do południa odwiedzała go rodzina. Po wyjściu ze szpitala przez miesiąc w czasie mojego pobytu w pracy mężem opiekował się młodszy syn na zmianę z synową. Dalej walczyłam z ZUS-em o przyznanie renty, wcale nie było to łatwe, dopiero po złożeniu skargi na przewlekłość postępowania mąż uzyskał rentę. Okres wakacji pracowałam, oczywiście, bez urlopu od poniedziałku do soboty, w niedzielę z rana wraz z mężem wyjeżdżałam pociągiem na działkę, mąż nie może dźwigać, ma problemy z chodzeniem, więc sama zakładałam plecak – w jedną stronę wypełniony jedzeniem, z powrotem śmieciami. We wrześniu zapisałam się na kurs prawa jazdy – wiem, że mąż nigdy nie wróci do pełnej sprawności, wiem, że jego stan będzie się pogarszał, wiem, że nie mogę go opuścić, wiem, że nie jestem w stanie dźwigać ciężarów na swoich plecach i jednocześnie wspomagać męża w trakcie chodzenia – samochód ułatwi nasze życie, a poza tym mąż woził mnie wcześniej, teraz moja kolej.
W uczelni nastąpiła zmiana władz, ja złożyłam rezygnację z jednej połówki zatrudnienia ze względu na zbyt duże obciążenie czasowe, praca od poniedziałku do soboty i brak możliwości wolnego poniedziałku wynikający z zakresu obowiązków w drugim miejscu – była ponad moje siły, w zamian uzyskałam propozycję powrotu do działu, z którego odeszłam na emeryturę, powiedziałam, że się zastanowię. Analizowałam swoją sytuację rodzinną, miniony czas. Przyśniła mi się Mama, mówiła, dziecko, nie rezygnuj, poradzisz sobie. Zgodziłam się.
Był to okres zmagań i napięć. Przyniósł jednak również wiele pozytywnych doświadczeń. Choroba męża i pobyt w szpitalu – w tym krótkim okresie, uświadomiłam sobie, że nie mogę żyć samotnie, kocham nasze wspólne życie. Troska o drugą osobę, taką, jaką ona jest naprawdę, i brak oczekiwania pomocy od niej, co w przypadku choroby nie jest możliwe, jest najtrudniejszym, ale i najbardziej wzbogacającym sposobem zbudowania satysfakcjonującego związku.
We wrześniu syn obronił pracę doktorską, jakże byłam dumna, moja radość trwała krótko, w tym samym dniu dowiedziałam się, że mój starszy syn potrzebuje mojego wsparcia. Przez rok moje myśli były skierowane w jego stronę. Dałam z siebie tyle, ile mogłam, udało się, jestem szczęśliwa, bardzo szczęśliwa, długo czekałam, warto było, tak jak warto było czekać na miłość Mamy. Moja rodzina jest ze mną, cudowne uczucie.
W październiku rozpoczęłam pracę na dodatkowym etacie – wróciłam, do działu i pokoju, z którego odchodziłam na emeryturę.
Stwierdzam, że pomimo włożonego trudu i częstych porażek, los był dla mnie niezwykle łaskawy. Kierujący mną instynkt samozachowawczy i intuicja nie zawiodły moich oczekiwań. Gdybym w młodym wieku nie podjęła decyzji o opuszczeniu domu rodzinnego, myślę, że moje życie byłoby „marne” , na pewno nie uzyskałabym miłości Mamy. Dzięki tej decyzji [niezwykły, dla mnie, dar losu] „zdobyłam” Wrocław – moje do dzisiaj ukochane miasto; gdybym nie zgodziła się na rozwód z pierwszym mężem – straciłabym dwoje dzieci, nasze tak różne spojrzenia na rodzinę zniszczyłyby nas wszystkich – wykształciłam młodszego i… otrzymałam następny cudowny dar losu…wrócił do mnie starszy syn – bardzo ich kocham. Wrocław i spotkani „w drodze” wspaniali ludzie w pracy wspomagali mnie w poszukiwaniu siebie – zdobyłam wykształcenie, miałam szczęście wykonywać pracę, którą lubiłam. Dziękuję losowi za kolejny dar: podjęcie decyzji o przejściu na emeryturę, gdybym została, na pewno nie udałoby mi się pokonać siebie i obowiązków służbowych w związku z zaistniałą sytuacją – wróciłam, nie straciłam siebie i odzyskałam szacunek – wierzę, że los pozwoli mi dopracować do 60. roku życia. Darem losu jest również przekonanie się o niemożliwości zamieszkania na starość w mniejszym mieszkaniu. Gdybym zdążyła zrealizować swoje plany, tzn. sprzedać większe mieszkanie i zbudować dom na działce!? Z uwagi na chorobę męża – nasza starość byłaby tragiczna. W naszej obecnej sytuacji z ogromną radością spędzamy dni wolne na działce i pomimo, że nasz dom to „wóz Drzymały”, a nie ten wymarzony, jest nam ze sobą dobrze, jest nam dobrze również we Wrocławiu – myślę, że los lepiej wiedział ode mnie, co jest dla nas najlepsze. Żyłam – jak pisze Roman Ingarden – na granicy dwu bytów: Przyrody i specyficznie ludzkiego świata. Żyłam i żyję na podłożu Przyrody, przekraczałam ją w celu poznania siebie i świata, jaki mnie otacza, starałam się realizować wartości dobra i piękna. Myślę, że mi się udało, jeżeli jeszcze nie, wszystko przede mną, jednak w swym duchu, czuję że nie żyłam i nadal nie żyję nadaremnie.
Każdy człowiek posiada swój los, gdyż tylko on jest istotą obdarzoną wolnością. Gdyby nie był wolny, nie wiedziałby, że istnieją konieczne i przypadkowe zjawiska ludzkiego losu. Koniecznymi lub przypadkowymi stają się one dopiero wobec ludzkiej wolności. Dopiero ten, kto jest wolny, może zrozumieć, czym jest konieczność przemijania, cierpienia i śmierci, na które jego wolność nie ma żadnego wpływu, a które zdają się całkowicie ją ośmieszać. Dopiero ten, kto jest wolny, może także zrozumieć, czym jest przypadkowość szczęścia, więzi czy miłości, których może sobie jedynie życzyć. Tylko wolna istotna może doświadczyć na sobie nieprzekraczalnych konieczności bytu i tylko ona, mając przekonanie, że wszystko zależy od niej, może też doświadczyć jego kaprysów .
***
Czas przyszły, w tym los człowieka, jest zawsze czasem nieznanym; nie wiemy, co w nim nas może spotkać, dlatego w zetknięciu z przyszłością zawsze można się doszukać komponentu lękowego. Nieokreślony niepokój jest więc lękiem nieznanego. Uświadamia on nam fakt, że aby żyć, musimy wciąż dążyć ku nieznanej przyszłości i przekształcać ją w znaną przeszłość. Ta zmiana nieznanego w znane, przyszłości w przeszłość, wymaga wysiłku i odwagi. Nie zawsze człowiekowi jej staje, czasem sam jest za słaby, a czasem sytuacja zbyt trudna. Wówczas boi się przyszłości, chce cofnąć się w przeszłość lub przynajmniej zatrzymać się w czasie obecnym, a to jest niemożliwe, gdyż życie polega na ekspansji w przyszłość, nie można się nawet na moment zatrzymać. Problem nieokreślonego niepokoju jest więc też problemem ewolucji, ustawicznego zdobywania przyszłości, sięgania w to, co jeszcze jest nieznane i niepewne .

Bibliografia
1. Aronson E., Człowiek istota społeczna. PWN, Warszawa 1999.
2. Berlin I., Pod prąd. Eseje z historii idei. Zysk i S-ka, Poznań 2002.
3. Dekalog Antoniego Kępińskiego. Wybór, układ, wstęp: Zdzisław Jan Ryn. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2004.
4. Demetrio D., Autobiografia. Terapeutyczny wymiar pisania o sobie. Impuls, Kraków 2000.
5. Eldredge J., Żyć mocniej. W drodze, Poznań 2006.
6. Gadacz T., O ulotności życia. Iskry, Warszawa 2008.
7. Gadacz T., O umiejętności życia. Znak, Kraków 2005.
8. Gauthier J., Kryzys wieku średniego. W drodze, Poznań 2005.
9. Giddens A., Nowoczesność i tożsamość. „Ja” i społeczeństwo w epoce późnej nowoczesności. PWN, Warszawa 2002.
10. Ingarden R., Książeczka o człowieku. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2006.
11. Klein S., Formuła szczęścia. O doświadczaniu pełni szczęścia. Jacek Santorski& Co Agencja Wydawnicza Sp. Z o.o., Warszawa 2002.
12. Krzyżewski K., Doświadczenie indywidualne. Szczególny rodzaj poznania i wyróżniona postać pamięci. Uniwersytet Jagielloński, Kraków 2003.
13. Maslow A.H., W stronę psychologii istnienia. Rebis, Poznań 2004.
14. Palouš R., Przyczynek do fenomenologii sytuacji. [w:] Zawierzyć człowiekowi. Księdzu Józefowi Tischnerowi na sześćdziesiąte urodziny. Kraków 1991.
15. Pietrasiński Z., Czego dowiedziałeś się zbyt późno. Iskry, Warszawa 1979.
16. Poradnik według Antoniego Kępińskiego. Jak leczyć i poznawać człowieka? Wybór i układ: Lucyna Kowalik. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2005.
17. Poradnik według Antoniego Kępińskiego. Poznaj siebie. Wybór i układ: Lucyna Kowalik. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2006.
18. Rogers C.R., Sposób bycia. Rebis, Poznań 2002.
19. Sadowska L., Smoliński A., Smolińska-Mlak J., Rola aktywności fizycznej w kształtowaniu jakości życia osób niepełnosprawnych. [w:] J. Patkiewicz (red.), Jakość życia dzieci i młodzieży niepełnosprawnej w Polsce i w krajach Unii Europejskiej. Typoscript, Wrocław; Polskie Towarzystwo Walki z Kalectwem, Wrocław 2004.
20. Smolińska-Mlak J., Droga do akademickiego kształcenia pedagogicznego. [w:] Edukacja Alternatywna, Rocznik Edukacji Alternatywnej 1(01), Łódź 2001.
21. Smolińska-Mlak J., Droga do poznania siebie. ADV.Clin.Exp.Med. 2001, 10, 2, Suppl. 1, 115-118. ISDN 1230-025X.
22. Smoliński A., Smolińska-Mlak J., (Nie)zerwane więzi. [w:] J. Patkiewicz (red.), Odpowiedzialność w obliczu niepełnosprawności. Typoscript, Wrocław; Polskie Towarzystwo Walki z Kalectwem, Wrocław 2006.
23. Smoliński A., Smolińska-Mlak J., Indywidualne sposoby walki z depresją. [w:] J. Kojkoł, P.J. Przybysz (red.), Edukacja wobec integracji europejskiej. Gdynia 2004.
24. Smoliński A., Smolińska-Mlak J., Niedawna przeszłość i teraźniejszość. [w:] E. Gaweł-Luty, J. Kojkoł (red.), Tożsamość – reminiscencje. Harmonia, Gdańsk 2008.
25. Smoliński A., Smolińska-Mlak J., Przywrócić sens życiu. [w:] J. Kojkoł, P.J. Przybysz (red.), Edukacja wobec wyzwań kulturowo-cywilizacyjnych. Gdynia 2002.
26. Smoliński A., Smolińska-Mlak J., Starzenie się czy rozwój? Dialog z czasem. Tekst przyjęty do druku: V Międzynarodowa Konferencja „Edukacja Alternatywna – dylematy teorii i praktyki”, Łódź 2005.
27. Śliwerski B., Historia życia jako proces kształcenia, czyli prolegomena do tekstu Janiny Smolińskiej-Mlak pt. Droga do akademickiego kształcenia pedagogicznego. [w:] Edukacja Alternatywna, Rocznik Edukacji Alternatywnej 1(01), Łódź 2001.
28. Śliwerski B., Ontologiczne przesłanki życia i czasu w filozofii wychowania Radima Palouša. [w:] M. Dzięgielewska (red.), Przestrzeń życiowa i społeczna ludzi starszych. Akademickie Towarzystwo Andragogiczne, Łódź 2000.