Strona 1 z 1

Wiara czyni cuda...

: czw 03 kwie 2014 15:23
autor: Janina
Wiara czyni cuda, w ostatnim poście pisałam o ogrodzeniu (ogromna inwestycja, biorąc pod uwagę moje możliwości finansowe)… marzyłam o ogrodzeniu przez lata… ciągle „coś” innego było dla mnie ważniejsze, to „coś” to moje ukochane dzieci…, nie żałuję, dałam im tyle, ile mogłam… Zresztą dzieci to sens życia, ale trzeba pamiętać o sobie i jednocześnie o ich samodzielności – dać im wolność. Czas poświęcony dzieciom, to czas mojego rozwoju…
Czas poświęcony opiece nad Mamą, to również czas rozwoju. Obecny czas poświęcany opiece nad mężem to dalszy etap rozwoju mojej osobowości, godzenia się z chorobą męża, zastanawiania się nad sensem cierpienia i życia… Tekst poświęcony jest cierpieniu i motywacji do działania, do życia… pełnią życia… miałam chwilę zwątpienia, sięgnęłam po książkę "W stronę psychologii istnienia" spojrzałam na siebie i innych z innej perspektywy… zapraszam…
Cierpienie jest enigmą. Budzi ono naszą wrażliwość, uświadamia nam to, czego jest ceną, ale jednocześnie nie pozwala nam znaleźć jakiegokolwiek miejsca spoczynku, czy też pewności w świecie opisanym przez rozum. Od śladu-enigmy cierpienia nie prowadzi żadna racjonalna droga do tego, kto pozostawił ślad. Nie wiadomo, kto i dlaczego go pozostawił. Czy cierpienie jest dobrem? Jakże cierpienie może być dobrem?! Czy cierpienie jest złem? Jakże cierpienie może być złem, skoro jest ceną miłości?! Czy cierpienie jest karą, ofiarą? Czym jeszcze może być? Jeśli ta droga nie prowadzi do tego, kto pozostawił ślad, to dokąd w ogóle ona prowadzi? Ślad prowadzi do innych…, do tych którzy cierpią podobnie jak my… Cierpienie, choć oddziela człowieka od innych i czyni go samotnym, łączy ludzi ze sobą. Łączy ich tak, jak łączy miłość.
Sens cierpienia, jeśli w ogóle istnieje, może odsłonić się tylko w perspektywie przeżywania cierpienia – i to w perspektywie wyłącznie indywidualnej. Dlatego dzielę się z czytelnikami swoim życiem i chwilami (trwającymi dłużej lub krócej) trudnymi do zaakceptowania, jednak w okresie zmagania się i godzenia z powstałą sytuacją zamykam się w sobie, piszę, gdy już jestem pogodzona z losem. Do cudzego cierpienia trzeba podchodzić z największą ostrożnością. Nie można usprawiedliwiać go przez sens, który może ono zrodzić, gdyż nie wiemy zawczasu, czy w tym konkretnym przypadku rzeczywiście zrodzi ono taki sens. Tu najłatwiej można wpaść w pułapkę doloryzmu czy moralizmu [T. Gadacz, O umiejętności życia. Znak, Kraków 2005]. Droga, na której człowiek usiłuje odkryć sens swego cierpienia, jest to szlak, który można wybrać dla siebie samego, lecz nie jest to droga, której można uczyć [P. Ricoeur, Filozofia osoby, za: T. Gadacz, tamże]. Można ją innym opowiedzieć, ale tylko opowiedzieć. Sens tej opowieści musi cierpiący człowiek odkryć samodzielnie. Trudno nawet go pocieszać, że także jego cierpienie będzie miało kiedyś taki lub podobny sens. Pocieszanie ma swe granice, gdzie nie wystarczą wszelkie słowa, tam zbędne jest każde słowo[V.E. Frankl, za: T. Gadacz, tamze].
Czy cierpienie ma jakiś otwarty sens? W moim indywidualnym przypadku – tak, co prawda nie wiem co jeszcze przede mną, ale to co jest za mną, dzisiaj myślę, że nadało inny, dobry, kierunek mojego życia. Rozwód – samotność, poradziłam sobie, uzyskałam samodzielność, wykształciłam syna; mogłam przyjąć i zaopiekować się Mamą – odzyskałam Jej miłość, dzięki Jej bliskości rozpoczęłam pisanie, o mały włos napisałabym pracę doktorską i w podzięce dla Niej i z myślą o innych starszych ludziach – o mały włos powołałabym Fundację "Dom spokojnej jesieni"; choroba męża – zrobiłam kurs prawa jazdy, i… podjęłam dalszą pracę, aby nas utrzymać i jednocześnie postawić ogrodzenie na działce i… apetyt rośnie w miarę jedzenia… mam nadzieję, że uda mi się postawić garaż na sprzęt gospodarczy, który obecnie zajmuje większą cześć naszego „domku”. Wydaje mi się, że znalazłam przyjemność w pokonywaniu trudności, czy to możliwe? Jakoś tak jest ze mną, że jeżeli coś łatwo mi się udaje nie sprawia tyle przyjemności. Ogromną rolę w moich działaniach odgrywa wiara w sprawczą moc Rodziców, nadal wszystkie swoje pomysły konsultuję z Nimi oraz przyjaciele, dziękuję wszystkim bliskim, którzy mnie wspierają i wierzą we mnie. Powtórzę za T. Gadaczem – cierpienie, choć oddziela człowieka od innych i czyni go samotnym, łączy ludzi ze sobą. Łączy ich tak, jak łączy miłość. Kocham swoje życie i nie zamieniłabym je na żadne inne.
***
To wrodzone ludziom cenienie sobie życia pochodzi częściowo z przyjemności tkwiącej w rozwijaniu się i byciu rozwiniętym. Ale pochodzi także ze zdolności ludzi zdrowych do przekształcania aktywności jako środka w doświadczenie celu, tak że nawet instrumentalna aktywność dostarcza przyjemności, jak gdyby była aktywnością-celem [Harper, 1954; za: Abraham H. Maslow, W stronę psychologii istnienia. Rebis, Poznań 2004]. Motywacja wzrostu może mieć charakter długofalowy; aby zostać dobrym psychologiem czy artystą, trzeba poświęcić na to prawie całe życie. Wszystkie teorie równowagi lub spoczynku zajmują się jedynie krótkimi epizodami, nie powiązanymi ze sobą. Zwłaszcza podkreśla to Allport [za: A.H. Maslow, tamże], który wykazuje, że planowanie i wybieganie w przyszłość stanowią główne tworzywo zdrowej ludzkiej natury. Zgadza się on [Allport], że „motywacja wynikająca z niedoboru wymaga rzeczywiście zmniejszenia napięcia i przywrócenia równowagi. Natomiast motywacja wzrostu utrzymuje napięcie ze względu na odległe i często nieosiągalne cele.
***
Motywacja niedoboru i motywacja wzrostu
Motywacja – w praktyce wszystkie historyczne i współczesne teorie zgodnie uważają potrzeby, popędy i stany motywacyjne na ogół za dokuczliwe, irytujące, nieprzyjemne i niepożądane, za coś, czego się trzeba pozbyć. Sposoby na zmniejszenie tych przykrości – to umotywowane postępowanie, poszukiwanie celu, reakcje uzupełniające. Ujęcie to przeważnie przyjmuje się w takich szeroko stosowanych opisach motywacji, jak reedukacja potrzeby, redukcja napięcia, redukcja popędu i redukcja niepokoju.
Ujęcie to jest zrozumiałe w psychologii zwierząt i w behawioryzmie mocno opartym na doświadczeniach ze zwierzętami. Obiektem celu musi być coś na zewnątrz organizmu zwierzęcia, aby się dało zmierzyć wysiłek zwierzęcia wydatkowany na osiągnięcie tego celu.
Jest rzeczą zrozumiałą, że psychologia freudowska powinna także w odniesieniu do motywacji wychodzić z tego samego założenia, iż impulsy są niebezpieczne i powinny być zwalczane. Wszak cała ta teoria bazuje na doświadczeniach z ludźmi chorymi, ludźmi, którzy de facto cierpią z powodu złych doznań związanych ze swymi potrzebami, ich zaspakajaniem i niemożnością zaspokojenia. Nic dziwnego, iż tacy ludzie obawiają się, a nawet czują wstręt do własnych impulsów, które sprawiają im tak wiele kłopotów, z którymi nie umieją sobie poradzić, i że zazwyczaj próbują uporać się z nimi przez ich wyparcie.
Taka degradacja pragnienia i potrzeby była stałym tematem w dziejach filozofii, teologii i psychologii. Stoicy, większość hedonistów, prawie wszyscy teologowie, wielu filozofów politycznych i większość teoretyków ekonomii byli zgodni co do faktu, że dobro, szczęście czy przyjemność są w swej istocie następstwem poprawy owego nieprzyjemnego stanu chcenia, pragnienia i potrzeby.
Wyrażając się zwięźle: wszyscy ci ludzie uważają, iż pragnienie lub impuls jest utrapieniem, a nawet groźbą, przeto na ogół usiłują się ich pozbyć, zaprzeczyć im lub ich uniknąć.
Twierdzenie to jest czasami dokładnym opisem stanu rzeczy. Potrzeby fizjologiczne, potrzeba bezpieczeństwa, miłości, szacunku czy informacji często stanowią prawdziwe utrapienie dla wielu ludzi. Wprowadzają zamęt psychiczny i stwarzają problemy zwłaszcza tym, którym nie udało się ich zaspokoić, i tym, którzy obecnie już nie mogą liczyć na ich zaspokojenie.
Jednak nawet uwzględniając te braki, cała sprawa wydaje się zbyt przesadzona. Wszak można cieszyć się swymi potrzebami, akceptować i aprobować je w swej świadomości, jeśli a) dotychczasowe doświadczenia w związku z nimi były korzystne, i b) jeśli można liczyć na bieżące i przyszłe zaspokojenie. Na przykład, jeśli komuś jedzenie sprawia przyjemność i jeśli dobre jedzenie jest dlań teraz dostępne, uświadomienie sobie, że się ma apetyt, jest czymś pożądanym, a nie przerażającym. („Kłopot z jedzeniem polega na tym, że zabija mój apetyt”). To samo można słusznie powiedzieć o pragnieniu, senności, seksie, o potrzebie polegania na kimś i potrzebie miłości. Jednak o wiele mocniejsze ataki na teorię „potrzeby jako utrapienia” wynikają ostatnio z uświadomienia sobie motywacji wzrostu (smourzeczywistnienia) i zainteresowania się nią.
Nie sposób wyliczyć tej mnogości specyficznych motywów występujących pod ogólną nazwą „samourzeczywistnienia”, ponieważ każdy osobnik ma odmienne talenty, zdolności i możliwości. Pewno jednak cechy charakterystyczne są wspólne dla nich wszystkich. Jedną z nich jest to, że wymienione impulsy są pożądane, mile widziane oraz sprawiają radość i przyjemność, tak że osoba pragnie ich mieć raczej więcej niż mniej, i że jeśli nawet powodują napięcia, są to napięcia przyjemne. Twórca zwykle wita z radością swe twórcze impulsy, osoba utalentowana z przyjemnością korzysta ze swych talentów i rozwija je.
Mówienie w takich przypadkach o redukcji napięcia jest zwykłym nieporozumieniem, gdyż sugerowałoby to pozbycie się stanu przykrego, a te stany nie są przykre [za: Abraham H. Maslow, W stronę psychologii istnienia. Rebis, Poznań 2004].
Przyjęcie koncepcji, iż podstawowym celem organizmu jest pozbycie się dręczącej potrzeby, a tym samym usunięcie napięcia, osiągnięcie równowagi, stabilności, uspokojenia, stanu wypoczynku i braku cierpienia, prawie zawsze łączy się z negatywną postawą wobec potrzeby. Popęd lub potrzeba domaga się wyeliminowania. Cały wysiłek skierowany jest tutaj na ustanie, na pozbycie się siebie samych, na osiągnięcie stanu nie pragnienia. Doprowadzając je do ich logicznej ostateczności, dochodzimy tu w końcu do freudowskiego popędu śmierci.
Angyal, Goldstein, G. Allport, C. Bühler, Schachtel i inni z powodzeniem krytykowali to stanowisko błędnego koła. Jeśli umotywowanie życia składa się głównie z obronnego usuwania irytujących napięć i jeśli jedynym produktem tej redukcji napięcia jest stan biernego oczekiwania na powstawanie nowych niepożądanych irytacji i na kolejną ich likwidację, to jak wobec tego może zachodzić zmiana lub rozwój albo ruch czy kierowanie? Dlaczego ludzie się poprawiają? Nabierają rozumu? Co znaczy zapał do życia?
Charlotte Bühler [za: A.H. Maslow, tamże] wykazała, że teoria homeostazy (równowagi) różni się od teorii spoczynku. Ta ostatnia mówi po prostu o usuwaniu napięcia, co sugeruje, że najlepsze jest napięcie zerowe. Homeostaza nie oznacza osiągnięcia poziomu zerwo, lecz stan optymalny, który może niekiedy oznaczać zmniejszenie napięcia, a czasem – jego zwiększenie, na przykład ciśnienie krwi może być za niskie, lecz też za wysokie.
W każdym przypadku oczywisty jest brak stałego kierunku w ciągu całego życia. W obu przypadkach rozwój osobowości, większy zasób mądrości, samourzeczywistnienie, umocnienie charakteru i zaplanowanie swego życia nie są i nie mogą być wyjaśnione. Trzeba by się odwołać do jakiegoś długotrwałego wektora, czy kierunkowej tendencji, aby zrozumieć, że trwający całe życie rozwój ma jakiś sens [S.M. Jourard, za: A.H. Maslow, tamże].
Tę teorię należy uznać za niewystarczającą dla opisu nawet samej motywacji wynikającej z niedoboru. Nie uwzględnia ona dynamicznej reguły, która łączy i wiąże wzajemnie wszystkie poszczególne epizody motywacyjne. Różne podstawowe potrzeby są powiązane ze sobą w układ hierarchiczny w taki sposób, że zaspokojenie jednej z nich i wynikające stąd usunięcie jej z pierwszego planu powoduje nie stan spoczynku czy stoicką apatię, lecz raczej pojawienie się w świadomości nowej „wyższej” potrzeby; pożądanie i pragnienie trwa nadal, ale już na „wyższym” poziomie. Tak więc teoria osiągania stanu spoczynku nie sprawdza się nawet w odniesieniu do motywacji braku.
Natomiast okazuje się, że przy badaniu osób kierujących się głównie motywacją wzrostu teoria motywacji osiągania spoczynku jest zupełnie bezużyteczna. U takich osób zaspokojenie rodzi raczej zwiększoną niż zmniejszoną motywację, bardziej wzmożone, nie zaś zmniejszone podniecenie. Apetyty wzmagają się. Żywią się same sobą i zamiast chcieć coraz mniej, dana osoba chce coraz więcej, na przykład w dziedzinie wykształcenia. Zamiast spocząć, osoba staje się bardziej aktywna. Zaspokojenie raczej zaostrza apetyt na rozwój, niż go uśmierza. Rozwój sam w sobie jest opłacalnym i pobudzającym procesem, na przykład spełnienie pragnień i ambicji takich, jak zostanie dobrym lekarzem; nabycie podziwianych umiejętności, jak gra na skrzypcach czy bycie dobrym stolarzem; stałe pogłębianie rozumienia ludzi czy świata, czy siebie samego; rozwijanie twórczości na dowolnym polu, czy też to, co najważniejsze, po prostu bycia dobrą istotą ludzką.
M. Wertheimer [za: A.H. Maslow, tamże] już dawno podkreślił inny aspekt tego samego rozróżnienia, twierdząc, co się wydaje paradoksem, że faktyczna aktywność, jaką przejawia w poszukiwaniu celu, zajmuje mniej niż dziesięć procent jego czasu. Aktywnością można się cieszyć albo wewnętrznie, ze względu na nią samą, albo też może mieć ona wartość i znaczenie tylko jako środek do zdobycia pożądanego zaspokojenia. W tym ostatnim przypadku traci ona swoją wartość i nie jest czymś przyjemnym, jeśli nie przyniesie oczekiwanego rezultatu czy powodzenia. Częściej po prostu aktywność wcale nie cieszy, a cieszy tylko cel. Ta postawa przypomina postawę życiową, która ceni życie nie tylko ze względu na nie samo, ile dlatego, że po nim idzie się do nieba. To uogólnienie opiera się na obserwacji, iż ludzie samourzeczywistniający się znajdują przyjemność w życiu w ogóle i praktycznie we wszystkich jego przejawach, podczas gdy większość innych ludzi cieszą tylko sporadyczne chwile triumfu, osiągnięć bądź kulminacji czy doświadczenia szczytowe.