Strona 1 z 1

Rozkosz [Formuła szczęścia, za: Stefan Klein]

: śr 05 sty 2022 9:48
autor: Janina
Chcieć i lubić to nie to samo. Często zdarza się, że idziemy na przyjęcie, chociaż wiemy, że nie będziemy się na nim dobrze czuć. Najprawdopodobniej będą tam sami nudziarze i nawet nie jesteśmy zaprzyjaźnieni z gospodarzami. Słowem, właściwie nic nie stracimy. A jednak chcemy tam pójść, nie wiedząc nawet, co nami kieruje. Jakbyśmy się obawiali, że przegapimy coś ważnego. Ale oczywiście, jak zwykle nic się nie dzieje i tylko męczymy się niepotrzebnie przez parę godzin. Po powrocie przysięgamy sobie, że już nigdy czegoś takiego nie zrobimy – do następnego razu.
Kto pali, ten także zna różnicę między chceniem a lubieniem. Jeden papieros może być przyjemny, ale ósmy, dziewiąty? „Niełatwo opisać jego smak – mieszanka ozonu, jasnej tabaki i wczesnowieczornej duszności na języku” – tak to postrzega amerykański pisarz – Jay McInerney – w swojej e-powieści o paleniu.
W takich chwilach nałogowy palacz nienawidzi się za swoją słabość. Nie znosi papierosów, a mimo to ich pragnie – i to tak bardzo, że gdy paczka jest pusta, nawet podczas ulewy biegnie do kiosku.
Nie jesteśmy przyzwyczajeni do rozróżniania chcenia i lubienia – tym bardziej, że często występują one razem. Z pewnością jednak nie zamówicie potrawy, która wam nie smakuje. Pomieszanie obydwu odczuć może być źródłem nieszczęścia. Tak dzieje się w przypadku wspomnianych tu znudzonych imprezowiczów czy nałogowych palaczy. W najgorszym wypadku pomyłka w rozróżnianiu tych dwóch uczuć prowadzi do uzależnienia.
Zresztą może być też odwrotnie – możemy coś lubić, ale tego nie chcieć. Desery zazwyczaj są smaczne, ale kto po obiedzie złożonym z siedmiu dań, skusi się jeszcze na deser?
Przyjemne uczucia powstają w dwojaki sposób: gdy czegoś chcemy albo otrzymaliśmy coś, co nam przypadło do gustu. Uczucia chcenia i lubienia mózg wytwarza w inny sposób. Neurolog Hans Breiter z Harvardu pokazał nawet, że aktywizowane są przy tym różne obszary mózgu. Gdy czegoś bardzo chcemy, nabrzmiewa, przypominający nieco miniaturową krzywą wieżę w Pizie, ośrodek w przodomózgowiu nucleus accumbens, czyli tak zwane krzywe jądro. Ów ośrodek jest sterowany molekułą szczęścia – dopaminą – i znacząco przyczynia się do tego, że zapamiętujemy przyjemne doświadczenia. Natomiast gdy przeżywamy coś miłego – reagują te części kresomózgowia, które są odpowiedzialne za świadome postrzeganie. I nie dopamina służy tutaj za posłańca, ale przypominające opium opioidy.

Re: Rozkosz [Formuła szczęścia, za: Stefan Klein]

: śr 05 sty 2022 9:56
autor: Janina
Posłańcy euforii
Właśnie dlatego każda przyjemność jest odurzeniem. Zupełnie obojętne czy to będzie zimne piwo w upalny dzień, profesjonalny masaż, romantyczna kolacja, czy namiętny seks. Przy każdej z tych rozkoszy działają te same mechanizmy, a ponadto mają identyczny skład chemiczny i odpowiadają za nie te same układy przełączające w mózgu. W powstawaniu każdej przyjemności maczają palce opioidy. W krzywym jądrze wszystkie rozkosze są więc takie same. Różnica między przyjemnością masażu a przyjemnością schłodzonego piwa nie polega na zmianie podstawowej „melodii” w mózgu, ale w dużym stopniu instrumentu, który wytwarza te dźwięki. Raz sygnały pochodzą od czujników rozsianych na skórze, innym razem z języka i podniebienia. Jednak gdy bodźce zmysłowe dotrą do mózgu, w obu przypadkach powstanie to samo uczucie zadowolenia.
Być może francuski poeta Charles Baudelaire przeczuwał te zależności, gdy zaklinał sobie współczesnych: „Zawsze powinno się być odurzonym. Wszystko się z tym wiąże. To jest jedyna kwestia. Dzięki temu nie czujecie strasznego ciężaru czasu, który łamie wam ramiona i ciśnie do ziemi, musicie upajać się bez przerwy. Czym? Winem, poezją, cnotą, czym chcecie. Ale upajajcie się”.
Rozkosz zatrzymuje czas. I nie jest to wcale takie niedorzeczne, jak się wydaje. Opioidy wpływają na przeżywanie czasu okrężnymi drogami chemicznymi. Orgazm każe pozornie zatrzymać się zegarom. Ale Baudelaire zauważył, że wszystkie środki uzależniające dają taki sam efekt, i że wcale nie trzeba sztucznych środków, aby osiągnąć stan upojenia. W jego czasach twierdzić, że nie ma różnicy między „dobrym” a „złym” upojeniem – to było dopiero coś! Już Kwiaty zła opublikowane w 1857 roku, w których tylko sugerował, że może tak być wywołały w Paryżu prawdziwy skandal. Część twórczości Baudelaire’a mogła ujrzeć światło dzienne dopiero po jego śmierci.
Nie obyło się również bez emocji ponad sto lat później, gdy neurolodzy dostarczyli biologicznego uzasadnienia śmiałej tezy Baudelaire’a. W 1973 roku trzy grupy badawcze ogłosiły niezależnie od siebie, że neurony posiadają receptory, a więc chemiczne przyłącza dla środków zawierających opium, na przykład morfiny czy heroiny. Po co ewolucja miałaby przywidzieć coś takiego? Z pewnością nie po to, żeby ludzkość czerpała przyjemność z makowego kompotu.
Rozpoczęto gorączkowe poszukiwanie i okazało się, że mózg może wyprodukować substancje, pasujące do tajemniczych receptorów, a ich skład jest podobny do morfiny. Odkryto pierwsze endogenne środki zawierające opium – narkotyki, które we własnym zakresie produkuje organizm. Nazwano je endorfinami (nazwa została utworzona z greckiego przedrostka „endo”, co oznacza „wewnętrzne” i „morfiny”). Wkrótce znaleziono kolejne tego typu substancje – enkefaliny. W końcu odkryto dynorfiny, które są przeciwieństwem endorfin. Endorfiny i enkefaliny wywołują uczucie błogości, a dynorfiny wstrętu. Dzisiaj endorfiny, enkelfaliny i dynorfiny nazywa się „opioidami”. Opioidy są tak zwanymi neuropeptydami, molekułami, które są o wiele większe i bardziej skomplikowane od dopaminy.
Niewiele potrzeba było czasu od wyodrębnienia opioidów w ludzkim mózgu, żeby odkryć podobne przekaźniki przyjemności również u zwierząt. Opioidy płyną w mózgach psów, gryzoni, owadów, a nawet dżdżownic. Czyżby cała natura poszukiwała szczęścia?
Objąć cały świat
Bez endorfin i enkefalin świat byłby straszliwie szary. A jak bardzo szary, wiemy to od osób, u których te przekaźniki zostały chwilowo wyłączone przez działanie pewnych leków. Takim środkiem jest na przykład naloxon, który stosuje się, aby odzwyczaić narkomanów od heroiny. Po naloxonie ma się wrażenie, że posiłki smakują jak papier, że nie ma takiej rzeczy, która mogłaby cieszyć, a świat wydaje się bezduszną maszynerią, ludzie – robotami, życie zaledwie koniecznością. I chociaż podczas orgazmu przyspiesza puls i wykazywane są wszystkie prawidłowe reakcje, to zanika zainteresowanie seksem. Cóż, można bez opioidów odbywać stosunki seksualne, tylko pytanie, po co? Nic specjalnego się przecież wtedy nie odczuwa.
Jest jeszcze gorzej, gdy pozostawi się aktywne tylko dynorfiny. Prawie nie sposób opisać, jak potworne są uczucia, które się wtedy pojawiają. Poddane testowi osoby, biorące środki podobne do dynforfin, opowiadały o koszmarach, szalonych myślach, bezradności i utracie kontroli nad sobą. Niektórzy twierdzili, że jeśli mieliby powtórzyć te doświadczenia, to woleliby wyskoczyć przez okno.
Podobne stany wywołano u szczurów, usuwając im sterowany opioidami ośrodek w śródmózgowiu. I oto zwierzęta doświadczalne czuły wstręt nawet do smakołyków, dla których zdobycia przed operacją zrobiłyby wszystko. Gdy wkładano im łakocie do pyszczków, wypluwały je. Gdyby nie wstrzykiwano im jedzenia – po prostu zdechłyby z głodu.
Co się jednak dzieje, gdy endorfiny i enkefaliny krążą w głowie? To jest dopiero szczęście! Najprostsze potrawy smakują jak nigdy przedtem, wzrasta apetyt i utrzymuje się nawet, gdy jesteśmy najedzeni (dlatego nadmierny apetyt kończy się zwykle nadwagą). Chcielibyśmy objąć cały świat – wszystko wydaje się takie przyjazne i jasne. Uśmiechamy się do zupełnie nieznanych ludzi, nie tylko dlatego, że jest nam tak dobrze, ale rzeczywiście wydają się nam sympatyczni. Chętnie byśmy się z nimi podzielili szczęściem!
Nie można być smutnym pod wpływem tych substancji. Wiedziała o tym już piękna Helenia. Po powrocie z wojny trojańskiej nawarzyła odurzającego napoju, aby pocieszyć swoją rodzinę po stracie bliskich. Tak o tym pisze Homer w pieśni czwartej Odysei:”…wnet do wina, z którego pili, wrzuciła lek, co uśmierza ból i żółć, i gładzi pamięć wszelkiego zła. Kto go winem wypije, przez cały dzień łzy nie uroni, nawet gdyby mu matka umarła albo ojciec, nawet gdyby w jego oczach spiżem mu ścięto brata lub ukochanego syna”.
Neurofarmakolodzy przypuszczają, że ów „lek” zawierał opium. Jeszcze w XIX wieku wszelkie niepokoje i depresje leczono za pomocą opium. „Niczego nie da się porównać do jego działania na bóle duszy”. Amerykański podręcznik z tych lat tak oto zachęca do jego stosowania: „Opium wydaje się środkiem wręcz do tego stworzonym, by łagodzić stany przygnębienia i inne cierpienia duszy”.
Te czasy dawno minęły – opium w końcu może uzależniać. Są już inne sposoby na melancholię. Co prawda mózg produkuje beta-endorfinę, której działanie jest jeszcze silniejsze niż opium. Źródłem tej substancji jest przysadka. Ale bez obaw – w końcu beta-endorfina jest w pełni naturalna. Czasami, żeby zaczęła działać, wystarczy tylko smaczne jedzenie.

Re: Rozkosz [Formuła szczęścia, za: Stefan Klein]

: śr 05 sty 2022 9:58
autor: Janina
Apetyt – źródło przyjemności
„To wspaniałe, w jak bliskich relacjach pozostają względem siebie ludzkie szczęście i pieczony indyk, i jak wytrzymałe jest serce, jeżeli każde jego uderzenie można potraktować jedną butelką Marcobrunn” – tyle na ten temat ma do powiedzenia Theodor Fontane. Jak można być zresztą nieszczęśliwym, gdy kosztuje się reńskiego ze słynnej winiarni Erbacher Marcobrunn? Ale Fontane nie topił smutku w alkoholu, a poza tym wino reńskie nie ma zbyt wielu procent. Jego szczęście ma inne przyczyny – beta-endorfina została uwolniona przez wyborny smak pieczeni i wina.
Jednak przyjemne uczucia nie pochodzą od samych opioidów. Nastawione jest na to całe ciało. I nic nie pokazuje tego tak wyraźnie, jak radość z jedzenia. Jedzenie jest konieczne do życia, a ponadto najbardziej reprezentatywną i zarazem najlepiej zbadaną pierwotną przyjemnością zmysłową. Mechanizm apetytu pokazuje, jak bardzo człowiek liczy na osiągnięcie szczęścia i jak pożyteczna może być przyjemność.
W wielu kultach ciało jest świątynią Boga. Jeśli to prawda – jama ustna byłaby do niej bramą. Mieści się w niej około 3000 kubków smakowych, mikroskopijnych pagórków wysokości kilku setnych milimetra, najgęściej rozmieszczonych na języku. Każdy z nich zawiera około 50 komórek zmysłowych, reagujących na określone smaki.
To właśnie te komórki decydują o tym, dlaczego na przykład jednym smakuje szpinak, a innym nie. Jedna czwarta ludzkości to tak zwani supersmakosze, intensywniej odczuwający smak gorzki i słodki. Jeszcze nie wiemy, jaka to kombinacja genowa obrzydza im szpinak. Niedawno jednak odkryto skłonności dziedziczne, które są odpowiedzialne za odczuwanie słodkiego smaku.
Informacje o smaku przekazują z jamy ustnej do mózgu dwie wiązki złożone łącznie z ponad 100 000 włókien nerwowych. Do tego dochodzą jeszcze zmysły, zawiadamiające mózg o temperaturze oraz o tym, jaka jest konsystencja posiłku, miękka czy ziarnista, wilgotna czy sucha – wata cukrowa smakuje inaczej niż karmelek, chociaż podstawowym składnikiem jednego i drugiego jest cukier. Istnieją także czujniki rejestrujące poparzenia i w ten sposób reagujące na ostry smak chili. Każde ugryzienie i poruszenie języka wywołuje istną feerię impulsów.
Ale dopiero w mózgu będzie z tego przyjemność. Jak o tym wspominałem, natura wynalazła dobrze uczucia, aby skłaniać nas do pożytecznego zachowania. Tak więc zadowolenie ze smacznych potraw służy też do tego, by sterować gospodarką energetyczną. Dowiedziono tego podczas eksperymentów ze szczurami, które odżywiano za pomocą sondy umieszczonej w żołądku. Szczury mogły wlać sobie same płynną pożywkę, naciskając dźwignię (poza tym nie dostawały nic innego do jedzenia). I chociaż mogły otrzymać w ten sposób tyle kalorii, ile tylko chciały, to po kilku tygodniach straciły prawie jedną trzecią masy ciała. A zatem przyjemność czerpana z jedzenia, to coś zupełnie innego niż opływanie w dostatek.
Jest jeszcze inny powód, że „tysiące rzeczy jest obojętnych dotykaniu, słuchaniu, widzeniu, ale prawie nic smakowi”, jak zauważył Jean Jacques Rousseau. Człowiek nie został zaprogramowany na jakieś określone pożywienie, bowiem ze swej natury jest wszystkożerny. Zupełnie inaczej niż na przykład mięsożerne psy czy roślinożerne bydło. Dlatego ludzie muszą nieustannie wypróbowywać nowe potrawy i oceniać je zmysłem smaku. Przyjemność i wstręt udzielają wskazówek, co prawdopodobnie wyjdzie nam na zdrowie. Co prawda, nie zawsze decyzja jest właściwa – smaczny muchomor zielonkawy czy japońska ryba fugu już nieraz spowodowały, że posiłek kończył się śmiercią.
Człowiek zna nie cztery, jak sądzono przez długi czas, ale pięć smaków: słodki, kwaśny, słony, gorzki i umami. Ten ostatni smak wywoływany jest przez aminokwasy, takie jak glutaminian, które zawarte są m.in. w grzybach, serach i niektórych warzywach, na przykład w pomidorach.
Jako że bez soli organizm nie mógłby funkcjonować – niesłony posiłek uważamy za mdły. Tak samo jest z niedostatkiem białka. Smak gorzki i kwaśny znosimy tylko w małych ilościach – ostrożnie, bo trucizny są zwykle gorzkie, a kwaśne owoce zazwyczaj niedojrzałe. Nie możemy natomiast się powstrzymać, gdy tylko coś jest słodkie. Cukier to w końcu czysta energia. Ten problem dotyka każdego, kto chce schudnąć – ewolucja nie przewidziała diet. Jesteśmy skonstruowani tak, aby nie zapominać, że jutro może być gorzej. Z tego też powodu jemy jakby na zapas. Nasz chorobliwy pociąg do ciast i lodów jest po prostu zaprogramowany.
Urok masażu
Mózg przy użyciu opioidów, tak jak pożywienie, ocenia wszystko, co przeżywamy. Jeśli przytrafi nam się coś przyjemnego – wydziela endorfiny, a jeśli niemiłego – dynorfiny. W ten sposób ewolucja nakłania nas do postępowania zgodnego z programem, a ponadto do tego, aby obywało się to bez „szemrania”. Ssaki muszą troszczyć się o swoje potomstwo, ale pozostając pod wpływem opioidów – czynią to chętnie. Endorfiny i enkefaliny osładzają te obowiązki. Cóż, nagroda i radość od zawsze lepiej motywowały niż strach przed karą i przymus. Zatem największą przyjemność sprawiają te rzeczy, które są niezbędne do zachowania gatunku. Podczas orgazmu płyną obficie opioidy – natura chce, abyśmy dalej przekazywali swoje geny.
Przyjemność czerpiemy również z głaskania. Zresztą nie tylko ludzie, ale i małpy, koty czy świnki morskie dają się w ten sposób uspokoić. Nawet ptakom, kiedy są dotykane, wydzielają się opioidy. Co ciekawe, nagromadzenie w takich chwilach opioidów nie tyle służy przyjemności, ile uspokojeniu poszczególnych członków grupy. Młode zwierzęta natychmiast przestają marudzić, kiedy są dotykane. Jeśli jednak poda im się środki zawierające opium – potrzeba kontaktu cielesnego maleje. Gdy jest się zadowolonym – nie jest to już takie ważne. Ale kiedy czujemy się samotni czy przygnębieni, masaż może zdziałać prawdziwe cuda.

Re: Rozkosz [Formuła szczęścia, za: Stefan Klein]

: śr 05 sty 2022 9:59
autor: Janina
Droga do harmonii
Przyjemność oznacza, że organizm dostaje to, czego potrzebuje. Ale czego potrzebujemy? To zależy od sytuacji. Gdy jesteśmy spragnieni – wody, głodni – jedzenia, smutni – pocieszenia. Gdy jednak po trudnym podejściu wróci się w końcu do schroniska – można się zadowolić byle czym. A jak smakuje wtedy najzwyklejsza woda czy kanapka z serem!
Zawsze gdy brakuje czegoś niezbędnego do życia, ciało sygnalizuje deficyt. Na przykład podczas głodu zanika równowaga między zapotrzebowaniem na energię a przyjmowaniem pożywienia. Wydziela się dynorfina, powodująca, że głód odczuwamy jako dyskomfort. Stajemy się niespokojni i drażliwi. Musimy jakoś temu zaradzić, a więc naprędce poszukujemy rozwiązania.
I oto cel: pieczony kurczak! Mózg zaczyna wydzielać beta-endorfinę. W ten sposób daje przedsmak spodziewanej przyjemności, sygnalizuje, że to powinno być dobre dla organizmu. Ponadto błyskawicznie uwalnia dopaminę, molekułę pożądania. Połączenia na lubienie i chcenie są ze sobą ściśle związane. Pod wpływem dopaminy jesteśmy optymistyczni, rześcy, i bardzo staramy się, aby otrzymać to, czego rzeczywiście potrzebujemy.
Zapach pieczeni jest wprost zniewalający, wgryzamy się w udko – ale nam smakuje! Jeszcze więcej endorfin zalewa teraz mózg – zawiadamia, że organizm otrzymał to, co było potrzebne. Odczuwamy błogość po najedzeniu się do syta, rozluźniamy się – życie jest takie piękne.
Przyjemność towarzyszy powrotowi do fizjologicznej równowagi. To, co jest dla nas dobre, jest również przyjemne. Ale niestety, nie jest to przyjemność długotrwała. Trwa ona tylko do chwili, gdy wszystko w naszym organizmie znów się ustabilizuje.
Przyjemność zawiadamia nas, że jest lepiej niż było. Z tego też powodu przyjemne uczucia są kwestią okoliczności i chwili. Wszystko ma swoją porę. Podczas upału – szukamy cienia, kiedy marzniemy – marzymy o ogrzaniu się przy kominku czy przynajmniej o wełnianym kocu. I to nie temperatura jest decydująca dla naszego dobrego samopoczucia, ale to, co odczuwaliśmy wcześniej. W końcu zimny prysznic, który orzeźwia nas w upalny dzień, byłby niedorzeczny, kiedy wrócimy zmarznięci z nart.
Wie o tym każdy hollywoodzki reżyser. Film, gdzie wszyscy są dla siebie mili – nie spodoba się tak samo, jak ten, w którym trup ściele się gęsto. Dobra fabuła to uczuciowy diabelski młyn. Po półgodzinie widz zakochuje się w pierwszoplanowym bohaterze. Zanim zdąży się nacieszyć cudownym życiem gwiazdy, już przeżywa z nim wielkie niebezpieczeństwa. Dzieją się okropne rzeczy, a widz cierpi do spółki z bohaterem. Ale większa jest radość, gdy wszystko kończy się happy endem. W tragedii greckiej rozwiązanie worka z okropnościami prowadziło do katharsis, czyli oczyszczenia. Już starożytni wiedzieli, że przyjemności żywią się przeciwieństwami.
Gdy ból maleje
Z tego też powodu przyjemne uczucia pojawiają się wówczas, kiedy ból maleje. Ból i przyjemność łączą się ze sobą – przeczuwano to od dawna. Ale jak ściśle są ze sobą powiązane – w ostatnich dwóch dziesięcioleciach ujawniła to neurofarmakologia.
Odkryto, że mózg jest odpowiedzialny za postrzeganie bólu, ale też za jego uśmierzanie. Kiedy skaleczymy się w palec – czujniki bólu przez wiązki włókien rdzenia kręgowego wysyłają do mózgu sygnały elektryczne. We wzgórzu, ośrodku w międzymózgowiu, informacje te zostają przetworzone. Odczuwamy ból. Ale kiedy do tego dojdzie, sąsiednie podwzgórze może spowodować wydzielanie się opioidów. Enkefaliny, endorfiny czy nawet dynorfiny – wszystkie działają przeciwbólowo, przerywając przekaz sygnałów w rdzeniu kręgowym. Dlatego morfina, podobna w składzie chemicznym do wytwarzanych przez organizm opioidów, jest najsilniejszym środkiem przeciwbólowym.
Anglicy nazywają szczytową formę biegacza „runner’s high”. Zresztą nie bez racji – rzeczywiście w pewnym sensie zawodnik jest odurzony. Gdy zbliża się wyczerpanie, mózg wydziela endorfiny i enkefaliny. Pod ich wpływem organizm sięga do najgłębszych rezerw. Euforia wypiera uczucia słabości i zachęca do jeszcze większego wysiłku.
Nietrudno odgadnąć, po co natura stworzyła taki mechanizm. Gdyby go zabrakło, instynkt nakazałby zranionemu zwierzęciu, aby w celu oszczędzenia sił położyło się. Ale gdy tylko opioidy wyłączają ból – jest jeszcze w stanie uciekać, co często ratuje mu życie. Nie tylko zagrożenie fizyczne, ale i inne rodzaje stresu powodują wydzielanie się opioidów. Niejeden pracoholik właśnie tego szuka, gdy bierze na siebie coraz to nowe zadania, chociaż i tak ma ich za dużo. Okazuje się, że przyjemności można czerpać nawet ze stresu. Z ewolucyjnego punktu widzenia, mechanizm ten jest bardzo stary – berliński neurolog, Randolf Menzel, odkrył, że zestresowane pszczoły potrafią wyłączać ból.
Endogenne środki pomagają również znosić bóle porodowe – aby się o tym przekonać, wystarczy tylko popatrzeć na rozanielone twarze matek krótko po rozwiązaniu. Akupunktura potrafi uśmierzać ból – ukłucia uwalniają nieproporcjonalnie dużą ilość opioidów. Dlaczego tak się dzieje, dokładnie do dzisiaj nie wiadomo. Prawdopodobnie mały ból, spowodowany ukłuciem igieł, eliminuje większy. Być może tak samo dzieje się u miłośników chili. Delektują się oni aktywnością opioidów, która miałaby następować po opuszczeniu jamy ustnej – nie ma na to jednak bezspornych dowodów.
Ale najbardziej przyjemność i ból stapia się w akcie seksualnym. Być może tym właśnie można wytłumaczyć praktyki masochistyczne. Endorfiny wynagradzają ból przyjemnością. Ponadto nie bez znaczenia jest fakt, że te substancje szczęścia dbają wtedy o wydzielanie się dopaminy. W ten sposób przyjemność czerpana z bólu może prowadzić do natężenia pożądania. Jak dotąd jednak nawet najbardziej kreatywni neuropsychologowie nie zajęli się na poważnie badaniem sadomasochizmu.
Huśtawka przyjemnych uczuć
Kot bawi się myszą, zanim ją schrupie. Apetyt może dostarczać większej przyjemności niż jedzenie. W miłości także największy urok tkwi we flircie, zabawie w chowanego, drodze okrężnej i w odwlekaniu. Nie jest dobrym kochankiem ten, kto po linii najmniejszego oporu pragnie zdobyć cel. „Nie chcę mieć tak tanio tego, co dobre” – wyjaśnia Valmont, doświadczony i tajemniczy uwodziciel z Niebezpiecznych związków Choderlosa de Laclosa. Martwi się, że za szybko przyjdzie erotyczne spełnienie i straci w ten sposób wiele przyjemności.
Pożądanie i rozkosz są ze sobą ściśle związane, ale także pozostają we wzajemnej sprzeczności. Są jak dzieci na huśtawce: raz jedno w górze, raz drugie. Kto pożąda – nie czerpie jeszcze całkowitej przyjemności. A kto rozkoszuje się tym, co wreszcie otrzymał, nie czuje już pożądania. Pożądanie wymaga wysiłku, przyjemność jest samowystarczalna. Kto rozkoszuje się dobrym jedzeniem, miłością czy tylko słońcem – nie prowadzi wojen. W takich chwilach nie ma nawet ochoty na utarczki słowne.
W przypadku ekstremalnym rozkosz może prowadzić do całkowitego bezruchu. Szczury, które dostają duże dawki środków nasennych zawierających opium, popadają w taką apatię, że stają się woskowate i dają się wyginać jak plastelina. Dowiedziono, że przekroczenie pewnej dawki opioidów może chwilowo obniżyć poziom dopaminy. Neuropsycholog – Jaak Panksepp z Uniwersytetu Bowling Green w stanie Ohio – przypuszcza, że to dlatego po przyjemności stajemy się bezwolni i ociężali.
Zbyt długo jednak nie wytrzymujemy takiego błogiego lenistwa. Działanie opioidów trwa krótko – od kilku minut do kilku godzin. W końcu przyjemność służy tylko jako sygnał – kiedy wiadomość zostanie przekazana, posłaniec nie jest już potrzebny.
Potem pokazuje się ciemna strona rozkoszy. Gdy zanika działanie narkotyków szczęścia, wraca zwykły nastrój. Po niedawnej euforii może być odczuwany jako dyskomfort. Ludzie narzekają na przygnębienie po igraszkach miłosnych od czasów, kiedy nauczyli się wyrażać swoje uczucia. Już starotestamentowy król Koheler popadł w depresję po tym, jak zaznał tylu rozkoszy, że przewyższył w tym wszystkich innych. „Jednak potem myślałem o wszystkich moich czynach i o posiadłościach, dla których wysilałem się, postępując w ten sposób. Rezultat: wszystko marność, powiew wiatru i oszustwo (…). Drażni mnie życie”.
Co innego z przyjemną tęsknotą czy też uporczywym zmierzaniem do celu, które przecież może trwać nie tylko godziny, ale i całe lata. Owszem, uczta jest lepsza niż polowanie, a rozkosz przewyższa przedsmak przyjemności. Ale to właśnie przedsmak przyjemności utrzymuje się znacznie dłużej. Wiele osób zaoszczędza sobie kaca po rozkoszy – usiłując postępować mniej czy bardziej świadomie. W ten sposób unikają spełnienia swoich tęsknot. Ich dewiza mogłaby brzmieć: „Celem jest droga”. Romantyczni poeci marzyli o niebieskim kwiecie, którego urok polegał na tym, że można go było szukać wiecznie, ponieważ był nie do znalezienia. Średniowieczni minnesangerzy wychwalali pod niebiosa zamężne kobiety, a przecież to właśnie przy nich nie wolno im było osiągnąć spełnienia. Trubadur nie mógł się spodziewać czegoś więcej niż kilku pośpiesznie rzuconych słów, ukradkowego uśmiechu: wystarczająco, aby trzymać przy życiu tęsknotę, za mało, by ją uśmierzyć.