Strona 1 z 1

Kochając jedną osobę, kocha się cały świat....

: pt 05 sty 2007 12:07
autor: Janina
„Kochając jedną osobę, kocha się cały świat, a nienawidząc jej, nienawidzi się też wszystko wokół, a także samego siebie” [Antoni Kępiński].
Jak sobie przypomnę mieszaninę uczuć fascynującego lęku, pokory, a nawet przerażenia, o jakich piszę w tekstach poświęconych opiece nad Mamą, spełnieniu się – stwierdzam, że lata spędzone razem pokonały strach przed poznaniem siebie, poznawaniem w ogóle, własnym rozwojem [ziarnko rozwoju – przewód doktorski otwarty w Uniwersytecie Wrocławskim, czy doprowadzę do pozytywnego zamknięcia, nie wiem, czas pokaże…]. Literatura poświęcona początkowo wyłącznie problematyce starości poszerzała moją wiedzę na ten temat, jednocześnie zmuszając do sięgania głębiej w ludzką psychikę, aby odczytywać potrzeby Mamy musiałam cofnąć się do przeszłości. Przeszłość, starannie przez lata zapominana, wróciła w innym wymiarze, zniknął ból i cierpienie. Dzisiaj wiem, że to sprawiła miłość do Mamy, że przez lata moje życie psychiczne pod wieloma względami było ukierunkowane na zaspokojenie potrzeby miłości [byłam przekonana, że skoro Mama mnie nie kochała, to po prostu mnie nie można kochać]. Nagle zrodzona chęć prezentowania innym tekstów w formie biografii [wstydliwej, ukrywanej przez lata] skierowała mnie w stronę filozofii, teologii i psychologii w celu poznania siebie. Odpowiednio dobierana literatura [DuccioDemetrio, Autobiografia. Terapeutyczny wymiar pisania o sobie.; Z.Pietrasiński, O czym dowiedziałem się zbyt późno; C.R.Rogers, Sposób bycia; K.Krzyżewski, Doświadczenie indywidualne; A.Kępiński – wszystkie opracowania] pozwoliła mi zrozumieć siebie i pozytywnie ocenić dokonywane wybory.
Światło i mrok, dobro i zło, wzloty i upadki – przewijające się w życiu każdej jednostki – zaciekawienie owym dualizmem występującym w moim życiu trwa nadal, pragnę się dzielić z czytelnikami dalszymi postępami w odkrywaniu dwoistości ludzkiej natury i/lub przede wszystkim siebie.
Jak pisze Abraham H. Maslow [W stronę psychologii istnienia] największym osiągnięciem Z. Freuda było odkrycie, że główną przyczyną wielu chorób natury psychicznej jest strach przed poznaniem samego siebie: swych emocji, impulsów, wspomnień, uzdolnień, możliwości i swego przeznaczenia. Strach przed poznaniem samego siebie jest bardzo często izomorficzny i analogiczny do strachu przed światem zewnętrznym; to znaczy problemy wewnętrzne i problemy zewnętrzne są w dużym stopniu podobne do siebie i są ze sobą wzajemnie powiązane. Toteż można mówić po prostu o strachu przed poznaniem w ogóle, bez zbyt ostrego rozróżniania strachu przed tym, co wewnętrzne, od strachu przed tym, co zewnętrzne. Ogólnie rzecz biorąc, ten rodzaj strachu jest obronny w tym sensie, że stanowi ochronę naszej godności własnej, naszej miłości i szacunku dla siebie samych. Jesteśmy skłonni bać się wszelkiej wiedzy, która mogłaby obudzić w nas uczucie pogardy dla samych siebie lub poczucie niższości, słabości, braku wartości, poczucie, że jesteśmy źli i musimy się wstydzić. Chronimy siebie i swój idealny obraz przez wyparcie i inne podobne mechanizmy obronne, które w swej istocie są sposobami na to, żeby nie uświadamiać sobie prawd nieprzyjemnych bądź niebezpiecznych. W psychoterapii zaś wybiegi, za pomocą których trwamy w unikaniu owej świadomości bolesnej prawdy, oraz działania, za pomocą których zwalczamy wysiłki terapeuty, żeby pomóc nam w zobaczeniu prawdy, nazywane są „oporem”. Każda technika stosowana przez terapeutę odsłania prawdę lub zmierza do dodania pacjentowi siły, aby mógł znieść prawdę. [”Być całkowicie szczerym wobec siebie to najcenniejszy wysiłek, jaki człowiek musi podjąć” – Z. Freud].
Jest jeszcze inny rodzaj prawdy, której chcemy uniknąć. Nie tylko trzymamy się kurczowo naszej psychopatologii, ale chcemy też uniknąć osobistego rozwoju, ponieważ on również może przynieść innego rodzaju strach, trwogę, poczucie słabości i niższości. Znajdujemy tu drugi rodzaj oporu, zaparcie się naszej najlepszej strony, naszych talentów, naszych najsubtelniejszych impulsów, najwyższych możliwości, naszej zdolności twórczej – jest to walka z naszą wielkością, strach przed hybris (pychą).
To nam przypomina, iż nasz mit Adama i Ewy z jego groźnym drzewem wiadomości, którego nie wolno dotknąć, ma odpowiednik w wielu innych kulturach, które również czują, że wiedza ostateczna jest zastrzeżona dla bogów. W większości religii przewija się wątek antyintelektualizmu (naturalnie obok innych motywów), jakiś ślad faworyzowania raczej wiary czy wierzenia lub pobożności niż wiedzy, bądź poczucie, że pewne formy wiedzy są zbyt niebezpieczne, aby się do nich wtrącać, i lepiej ich zakazać lub zarezerwować je dla garstki specjalistów. W większości kultur ci buntownicy, którzy rzucili wyzwanie bogom, wykrywając ich tajemnicę, jak Adam i Ewa, Prometeusz i Edyp, zostali surowo ukarani i są przestrogą dla wszystkich innych, by nie próbowali być podobni bogom – i/lub znali swoje miejsce, nie wychodzili przed szereg.
Abraham H. Maslow [W stronę psychologii istnienia] wyraża to w sposób bardzo lapidarny: nasza ambiwalentna postawa odnosi się właśnie do tego, co w nas boskie, jesteśmy tym zafascynowani i pełni obawy, skłaniamy się ku temu i przed tym się bronimy. Jest to jeden z aspektów podstawowej kondycji ludzkiej – że jesteśmy jednocześnie bogami i robakami. Każdy z naszych wielkich twórców, ludzi podobnych bogom, dawał świadectwo odwagi potrzebnej w samotnym okresie tworzenia, ustanawiania czegoś nowego (przeciwstawnego staremu). Jest to swego rodzaju śmiałość wyprzedzania innych w pojedynkę czy prowokacja.
Strach jest tu w pełni zrozumiały, musi być jednak przezwyciężony, aby tworzenie było możliwe. Tak więc wykrycie w sobie wielkiego talentu może niewątpliwie sprawiać radość, ale budzi jednocześnie strach przed niebezpieczeństwem i odpowiedzialnością oraz przed obowiązkiem przyjęcia na siebie roli przywódcy i przed zupełną samotnością. Odpowiedzialność można traktować jako wielki ciężar i unikać jej jak najdłużej.
Czasami zastanawiam się jak by wyglądało moje życie gdybym nie podjęła się opieki nad Mamą, czym wypełniłabym 10 lat mojego życia? Czy ta „dziesiątka” poświęcona wyłącznie sobie (o czym marzyłam i na co czekałam) pozwoliłaby odkryć, jak pisze, A.H. Maslow, nadzwyczajne możliwości i niedocieczone głębie własnej natury? Czy potrafiłabym dzielić się swoim życiem z innymi? Czy oceniałabym je jako ważne dla mojej rodziny, czy odczuwałabym satysfakcję z poniesionego trudu?

: pt 05 mar 2010 11:09
autor: Janina
„Kochać” jest czasownikiem wyrażającym działanie. Jest to wybór, wybór, decyzja, ryzyko, które otwiera relację na szeroki horyzont pragnienia. To ryzyko przekłada się na zaangażowanie, odpowiedzialność, solidarność. Stajemy się strażnikami relacji z drugim człowiekiem. „Mały Książę” de Saint-Exupéry’ego dobrze wyraża odpowiedzialność, jaką mamy wobec tych, których „oswajamy”. Trwała miłość wynika bardziej z woli niż z uczuć. Lecz w połowie naszego życia pojawia się kryzys trwałości, który odbija się na naszym sposobie kochania. Romantyzm i marzenie o stanowieniu jedności już nie wytrzymują zderzenia z codzienną rzeczywistością. Jest to czas podjęcia na nowo ryzyka kochania, przy poszanowaniu autonomii tej drugiej osoby. W małżeństwie, na przykład, każdy ze współmałżonków zostaje wezwany do kochania „inności” drugiej osoby, do powiedzenia: chcę cię kochać, ponieważ ty to ty, inny niż ja. Podejmuję ryzyko zachowania cię w miłości, szanując istniejącą między nami odległość. Pragnę kochać Cię w twojej odmienności.
Aby podjąć ryzyko kochania, trzeba najpierw kochać samego siebie. Tyle głosów wewnętrznych i zewnętrznych mówiło mi, że nie jestem warta, że nie jestem godna miłości… Odzyskana miłość Mamy, jak pisze Jacques Gauthier, sprawiła, że pokochałam siebie. Patrząc na Mamę słyszałam: chcę usunąć w tobie wszystkie przeszkody, które powstrzymują cię przed kochaniem. Wiedz, że jesteś godna miłości i masz wartość w moich oczach. Kocham cię taką, jaka jesteś. Przyjmij tę miłość, którą zawsze miałaś. Nigdy nie zapomnę okresu mojej choroby – diagnoza stwardnienie rozsiane – depresja, z którą walczyłam ponad pół roku (szerzej – Indywidualne sposoby walki z depresją). Choroba była silniejszym przeciwnikiem ode mnie. Byłam przekonana, że umieram. Przy życiu utrzymała mnie rodzina: Mama, która mnie potrzebowała, syn – przed nim był doktorat, mąż i pies… Były chwile, że się poddawałam, oswajałam ze śmiercią. Śmierć stała się moją przyjaciółką. Akceptując śmierć, przyjęłam życie… Przypominając sobie ten okres choroby w moim życiu, jednocześnie zastanawiając się, czego się nauczyłam, z pewnością tego, że nigdy nie jest za późno, by zacząć od nowa, znowu wyruszyć w drogę, przejść od lęku do nadziei. Jest to idealna chwila, by uwolnić tkwiący w nas głęboki dynamizm do działania. J. Gauthier proponuje postawy, które prowadzą do dobrego portu jak znaki nawigacyjne: zawierzyć, wypuścić wszystko z rąk, zaakceptować swoje ograniczenia, zdjąć społeczne maski, dążyć do autentyczności, zaufać intuicjom, uznać swoje cierpienie, oswoić swoją mroczną stronę, zamieszkać na wewnętrznej pustyni, podążać za ożywiającym pragnieniem, przyjrzeć się ponownie swoim wyborom, pogłębić własne przekonania, zintegrować biegunowości, nie traktować siebie ze śmiertelną powagą, odejść od własnego „ja” dla drugiego człowieka, pogodzić się z własnym marzeniem, powrócić do wartości, stać się sobą, zgodzić się na własną noc. Rozmawiam z mężem o następnych latach naszego życia, sześćdziesiątce, może siedemdziesiątce, która nadejdzie, o życiu, które płynie jak źródlana woda. Bo czy nie najważniejsze jest to, żeby żyć? To czasami takie proste, jak słuchanie ulubionej muzyki, czytanie dobrej książki, chodzenie samemu albo z ukochaną osobą, pójście do kina z wnukami, praca na działce, pisanie o sobie i swoich pragnieniach, otrzymywanie kwiatów, odwiedzanie krainy dzieciństwa. To takie proste być w tym wszystkim, a potem patrzeć, słuchać, odczuwać, dotykać, smakować to szczęście codzienności, które w niezrównany sposób zawiera w sobie życie.
Zawsze możemy wybrać miłość, to znaczy dawanie, branie, służenie. Uważam, że jest to najlepszy sposób pokonywania wszystkich problemów dnia codziennego. I nie chodzi tu tyle o starania, by kochać, ile o wiarę w miłość i chęć uczynienia z niej świadomego miejsca pragnienia. W takim postępowaniu nic nie jest łatwe. Piotr Szczepanik ma rację śpiewając: „Kochać, jak to łatwo powiedzieć…”. A jednak wiara w miłość pozwala rozwinąć się pragnieniu. To pragnienie bycia, życia, kochania może zmienić nasz ogląd rzeczywistości.
„To co jest przyczyną twoich najgłębszych cierpień, jest zarazem źródłem twoich największych radości” (Mały Książę).

: wt 15 paź 2019 13:07
autor: Anye
Naprawdę ciekawe przemyślenia. Uwielbiam się zaczytywać w tych rozmyśleniach!