Strona 1 z 1

Miłość i śmierć

: śr 01 sie 2007 18:02
autor: Janina
Pytasz, co w moim życiu z wszystkich rzeczą główną,
Powiem ci: śmierć i miłość – obydwie zarówno.
Jednej oczu się czarnych, drugiej – modrych boję.
Te dwie są me miłości i dwie śmierci moje…

Na żarnach dni się miele, dno życia się wierci,
By prawdy się najgłębszej dokopać istnienia –
I jedno wiemy tylko. I nic się nie zmienia.
Śmierć chroni od miłości, a miłość od śmierci.
[J. Lechoń, Poezje. Warszawa 1987]

Żal po stracie bliskiej osoby to cały kompleks i złożony proces przeżywania utraty drugiego człowieka. Proces przeżywania żalu po stracie rozpoczyna się jeszcze przed śmiercią bliskiego. Dominującymi uczuciami są bezsilność i przerażenie jego cierpieniem, a jednocześnie brak wiary w ból drugiego człowieka, złość na niego, że udaje, i że mógłby żyć, gdyby tylko chciał. Przez ostatnie miesiące życia Mamy towarzyszyła mi bezsilność – gotowałam jak dotychczas, tymczasem mama mogła tylko pić – bezsilność wobec faktu jej umierania. Następnie pojawiało się poczucie winy, że jej nie wierzyłam. Przygotowywałam się do śmierci Mamy, zaczynałam się z tym godzić. Z kolei to oczekiwanie na śmierć i pogodzenie się z nią łączyło się ponownie z poczuciem winy, kojarzyło się ze zdradą wobec jeszcze żyjącej Mamy. Przez ten okres uświadamiałam sobie naturalność śmierci. Była to forma obrony przed narastającym bólem, koniecznością stanięcia „twarzą w twarz” z nieuchronnością śmierci i własną bezsilnością. Mama zasnęła… w domu. Ilekroć myślałam o tym, nie potrafiłam sobie wyobrazić Mamy martwej, myślałam, że nie będę potrafiła jej dotknąć. Wszystko, jakby ktoś mi podpowiadał, potrafiłam zrobić, przygotowałam Ją, jak co wieczór do snu. Wcześniej myślałam, że nie poradzę sobie z formalnościami związanymi z pogrzebem.. Tymczasem, jakbym miała wszystko zapisane w jednej z „szufladek”, wiedziałam w czym, jak i gdzie chciałaby być pochowana. Śmierć bliskiej osoby czyni z rozproszonego, rozbieganego, poplątanego życia całość. Od śmierci życie otrzymuje całą prostotę, do jakiej jest zdolne.
Wracając myślami do mojego bliskiego spotkania z Mamą „po latach” i moich wątpliwości (opisane w artykułach na stronie „Mama”), mogę stwierdzić, że nie zawsze otrzymujemy to na co zasługujemy, lecz to co… dla nas najlepsze i jeżeli będziemy potrafili w każdej trudnej sytuacji znaleźć coś pozytywnego i umieli się z tego cieszyć to będzie sukces. Jak pisał L.A. Seneka (Listy moralne do Lucyliusza) „Niewielu jest takich, którzy układają swe życie i sprawy w sposób celowy. Wszyscy inni nie idą, lecz są unoszeni niby rzeczy płynące w rzece. Jedne z nich zatrzymuje spokojniejsza fala i łagodnie zabiera ze sobą, drugie porywa silniejszy prąd, inne znowu, najbliższe brzegu, zostają tam, kiedy słabnie nurt, inne wreszcie rwący prąd unosi na morze. Dlatego musimy się zdecydować czego chcemy, i trzymać się tego wytrwale”.
Na miłość Mamy czekałam bardzo długo, potrafiłam ją przyjąć. Warto było:

Bo widzisz tu są tacy, którzy się kochają
i muszą się spotykać aby się ominąć
bliscy i oddaleni jakby stali w lustrze
piszą do siebie listy gorące i zimne
rozchodzą się jak w śmiechu porzucone kwiaty
bu nie wiedzieć do końca czemu tak się stało
są inni co się nawet po ciemku odnajdą
lecz przejdą obok siebie bo nie śmią się spotkać
tak czyści i spokojni jakby śnieg się zaczął
byliby doskonali lecz wad im zabrakło

bliscy boją się być blisko żeby nie być dalej
niektórzy umierają – to znaczy już wiedzą
miłości się nie szuka jest albo jej nie ma
nikt z nas nie jest samotny tylko przez przypadek
są i tacy co się na zawsze kochają
i dopiero dlatego nie mogą być razem
jak bażanty co nigdy nie chodzą parami

można nawet zabłądzić lecz po drugiej stronie
nasze drogi pocięte schodzą się z powrotem
[J. Twardowski, Bliscy i oddaleni. Wiersze. Białystok 1993]

: sob 20 sty 2018 11:14
autor: Janina
Świadomość śmierci jest najważniejsza dla egzystencji aktorów społecznych, nie jest równoznaczna z bezwarunkowym przyjęciem filozofii "autentyczności", wyprowadzonej z tej konstatacji przez Kirkegarda i Heidegera. Dla Heideggera śmierć jest "najbardziej własną możliwiością", która ujawnia się jako konieczność, umożliwia wybór "właściwej egzystencji". To skończoność pozwala nam dostrzec niedostępny dla istot pozbawionych jej horyzontu moralny wymiar skądinąd ulotnych zdarzeń. "Głos sumienia", który niesie ze sobą świadomość skończoności, uzmysławia ludzkiemu byciu jego "czasową istotę bycia-ku-śmierci". "Zdecydowaniem" nazywa Heidegger naglącą potrzebę rzucenia się w wir życia i zaczerpinięcie tego, co ono oferuje zanim przeminie dany jednostce czas" [Martin Heidegger, Bycie i czas; za: A.Giddens, Nowoczesność i tożsamość. "Ja" i spoleczeństwo w epoce późnej nowoczesności, Warszawa 2002]. Heidegger nie proponuje filozofii moralnej, ale relacjonuje prawdę ludzkiego doświadczenia. Z pewnością jednak trudno by bronić tego stanowiska na gruncie transcendentalnym. Jest to obserwacja skierowana do cywilizacji dotkniętej, jak to określił Kierkegaard, "choroba na śmierć", czyli skłonnej przyjąć do wiadomości, że śmierć istotnie oznacza koniec. O ile wykształcone w rozwoju psychicznym jednostki niepo9koje związane są ze skończonością są uniwersalne, o tyle reprezentacje śmierci są specyficzne kulturowo. Kosmologie religijne wykorzystują często te niepokoje, budując koncepcje życia po śmierci lub cyklów odradzania się. Ale w żadnym razie nie jest tam naczelnym sposobem wdrażania wartości moralnych nietrwałośćludzkiej egzystencji…[/i]

Re: Miłość i śmierć

: pt 13 lis 2020 9:13
autor: Janina
Najbardziej fundamentalną podstawą związku między miłością i śmiercią jest istnienie zarówno drugiego człowieka, jak i mnie samego. Albowiem to, o co chodzi w sposób najbardziej istotny tak w doświadczeniu miłości, jak i śmierci, to właśnie istnienie. Miłość odkrywa wartość istnienia drugiego człowieka i własnego istnienia. Pragnie to istnienie zachować, obawia się go utracić. Odkrywa je jakby wbrew śmierci i przeciw niej. W śmierci także chodzi o to samo istnienie, co w miłości. Jeśli miłość pragnie zachować je na wieczność, śmierć usiłuje je unicestwić. Tak więc naprawdę dopiero miłość uprzytamnia nam całe okrucieństwo śmierci. Najbardziej bowiem śmierć daje do myślenia wówczas, gdy doświadczamy obecności najbardziej ukochanych. Gdyby nie miłość, śmierć byłaby nam może bardziej obojętna, jak w przypadku wszystkich innych, którzy umierają, a których śmierć uznajemy za mniej lub bardziej naturalną. Nie ujawniłaby się więc pełnia okrucieństwa śmierci, gdyby nie ukochane istnienie drugiego, w które ona mierzy. Natomiast miłość nie odkryłaby siebie samej, gdyby nie śmierć, ów próg, który pragnie przekroczyć, by zachować nienaruszalną więź z ukochanym. „Miłość mocna jak śmierć”. Eros i Thanatos są więc dwiema maskami doświadczenia tego samego istnienia.
W miłości doświadczamy szczególnej intensyfikacji swojego własnego istnienia. Jest to istnienie indywidualne i niepowtarzalne. Człowiek odkrywa swoją jedyność, owo „ja jestem”, dzięki temu, że został wybrany przez tego, który go ukochał. „Ja jestem”, bo „ty jesteś”. „Ja jestem”, gdyż jestem dla tego kochającego „ty”. To „jestem”, „jesteś”, nie jest już jakimś bezosobowym „jest”, w którym nie ma „ty” i „ja”. Być może właśnie w miłości człowiek po raz pierwszy odkrywa siebie jako osobę i doświadcza smaku swojego istnienia. Znakiem indywidualności, która tu się ujawnia, jest nie zastępowalność. Nikt nie może mnie zastąpić w miłości, nikt nie może stanąć w miejscu tego „ja jestem”, gdzie w miłości nie chodzi o kogokolwiek, ale właśnie o mnie i o ciebie [T.Gadacz, O umiejętności życia. Znak, Kraków 2005]...

Re: Miłość i śmierć

: pt 13 lis 2020 10:14
autor: Janina
Lecz tak jak nikt nie może mnie zastąpić w miłości, tym bardziej nikt nie może zastąpić mnie w śmierci. Śmierć jest więc drugą odsłoną, w której osoba doświadcza szczególnej intensyfikacji swego istnienia, ponieważ także tu jest świadoma swej niezastępowalności. Ta druga odsłona jest jednak od samego początku obecna w pierwszej. Im bardziej bowiem człowiek uświadamia sobie jedyność swego istnienia, im bardziej to jego istnienie staje się „punktem”, którego nie da się rozmyć w żadnym tle istnienia bezosobowego, tym bardziej jest świadomy, że jest to tylko punkt, który śmierć tym łatwiej może pochłonąć. Pragnie jednak istnieć już nie jako przedstawiciel rodzaju ludzkiego, klasy społecznej czy cząstka zbiorowej pamięci, ale – tym własnym, jedynym i niepowtarzalnym istnieniem. Pragnie trwać. W nim samym związek miłości i śmierci ujawnia się więc jako pragnienie pokonania progu śmierci, pragnienie, którego mogłoby by nie być, gdyby nie rozbudzone w miłości doświadczenie smaku własnego istnienia.
„Sobość, daimon – pisał Franz Rosenzweig – nie w scenie orficznej stancy Goethego, gdzie słowo to oznacza właśnie osobowość, lecz w sensie określenia Heraklita, „daimon jest dla człowieka jego ethosem” [za: T.Gadacz, tamże], ten ślepy i niemy, zamknięty w sobie daimon napada człowieka po raz pierwszy w masce Erosa, i prowadzi go odtąd poprzez życie aż do owej chwili, kiedy zdejmuje maskę i odsłania mu się jako Thanatos. Jest to drugi, i jeśli ktoś woli, ukryty dzień narodzin Sobości. (…) Między tymi dwoma narodzinami daimona mieści się wszystko, co dla nas staje się wiadome o Sobości człowieka” [F.Rosenzweig, Gwiazda Zbawienia, przeł. T.Gadacz, Kraków 1998].
Doświadczenie miłości jest jednak przede wszystkim szczególnym doświadczeniem intensywności i smaku istnienia drugiego. Kluczowym słowem, które tutaj się pojawia, jest również „istnienie”: „ty jesteś”. Miłość jest afirmacją istnienia osoby. Najważniejsze dla rodziców jest to, że „jest” ich dziecko, że „istnieje”; dla przyjaciela, że „jest” przyjaciel, dla oblubieńca, że jest oblubienica. To właśnie dar obecności, dar istnienia wyraża istotę miłości. Simone Weil pisała: „Szukać u ludzi kochanych (albo też pragnąć im dać) inną pociechę poza tą, jaką daje nam dzieło sztuki, pomagając już przez to samo, że istnieje, to nikczemność”. „Kochać, być kochanym, to tylko tyle, co przydawać wzajemnie konkretności swojemu istnieniu, nieustannie uprzytamniać je sobie nawzajem” [S.Weil, Świadomość nadprzyrodzona, przeł. A.Olędzka-Frybesowa, Warszawa 1986]. „Jeśli pragnie się tylko tego, aby jakaś istota istniała, ona istnieje, czego tedy pragnąć więcej”. Podobnie Maurice Nedoncelle: „Ja, które kocha, chce przede wszystkim istnienia drugiej osoby” [M.Nedoncelle, Ku filozofii miłości i osoby, przeł. K.Bukowski, w: Wartość miłości i przyjaźni, Kraków 1993].
Osoba, choć wyraża się w swoich własnych przymiotach, cechach charakteru, nie może ostatecznie zostać sprowadzona do tych cech ani przymiotów. Miłość nie kocha bowiem za coś, jak pisze Scheler, ale, można dodać, często kocha pomimo. Miłość niczego więc nie żąda od drugiego, poza owym pragnieniem utrwalenia jego istnienia. Wyznawać drugiemu miłość to znaczy właściwie mówić mu tylko jedno słowo: „bądź”. „Bądź” na wieczność. Miłość, wychodząc od okdrycia istnienia drugiego: „ty jesteś”, zamienia je w życzenie, które jest wyznaniem miłości: bądź”.
Lecz właśnie temu „bądź” kładzie kres śmierć. Doświadcza się jej tym bardziej, im bardziej intensywnie doświadcza się owego pragnienia, by drugi istniał na wieczność. W łonie doświadczenia miłości, i to od samego jego początku, pojawia się więc lęk przed utratą drugiego. Nie tyle przed jego zdradą, ile przed ostatecznym zagarnięciem go przez śmierć. Miłość dana jest od samego początku wraz z tym lękiem i być może także za jego cenę.
Miłość i śmierć toczą więc z sobą walkę. Obie usiłują zapanować nad istnieniem ukochanego. Miłość jednak wierzy w możliwość wiecznego trwania. Pisał Gabriel Marcel: „Ukochać jakąś istotę – mówi jedna z moich postaci – to powiedzieć: ty nie umrzesz” [G.Marcel, Homo viator, przeł. P.Lubicz, Warszawa 1959]. Czy miłość i śmierć są jednak tylko wrogimi mocami, skoro bez śmierci nie moglibyśmy wyznać miłości, tego „bądź” na wieczność, a bez miłości nie mielibyśmy nadziei pokonania progu śmierci?