Stabilizacja - szczęście czy pustka...
: czw 04 paź 2007 12:11
Od dziecka oczekiwałam czegoś, czego nie doświadczyłam, co wydawało mi się najważniejsze w życiu tzn. bezpieczeństwa i stabilizacji. Być może spowodowane to było nazbyt częstymi zmianami w moim życiu, odczuwanym brakiem wsparcia ze strony najbliższych, lub też nie znałam siebie i świata, napotykanej na drodze rzeczywistości. Mozolnie „tkałam” swoje życie w poszukiwaniu bezpieczeństwa i stabilizacji, będąc przekonana, że osiągnę ten stan wraz z nadejściem emerytury.
Ostatnie lata pracy zawodowej poświęcałam temu celowi. Uważałam siebie za osobę kompetentną, odpowiedzialną i otwartą na ludzi. Byłam przekonana, że jeżeli kiedyś będę odchodziła na emeryturę odbędzie się to z należytym dla mnie szacunkiem – ja będę odczuwała satysfakcję z poniesionego trudu, związanego z prawie 40-letnim stażem. Stało się inaczej. Praca w dzisiejszych czasach przypomina chodzenie po linie, bez względu na charakter pracy, dzieje się tak nie tylko w przypadku młodych, niedoświadczonych pracowników. Spadłam z liny (wpadłam w depresję – walkę o powrót do życia opiszę w innym poście – jednym ze sposobów walki jest właśnie strona). Jakże często, w przeciągu tego roku, słyszałam słowa przyjaznych mi ludzi, że nie potrafię żyć bez pracy – przyznawałam im rację, były chwile, że byłam zła na siebie i cały świat, że poddałam się, mogłam walczyć. Mam tutaj na myśli walkę z sobą, poddanie się sytuacji, „zgięcie karku”. Niestety, moja krzepka, solidnie zbudowana tożsamość stała się, zresztą nie po raz pierwszy [w moim chwilowym odczuciu], bardziej kulą u nogi niż parą skrzydeł, coś mi nie pozwalało zmienić biegu zdarzeń. Myślę, że dał znać o sobie 10-letni staż w jednym miejscu i co za tym idzie popadanie w rutynę. Nie potrafiłam pracować w jednym miejscu dłużej, gdy zbliżała się 10-tka zaczynałam się nudzić, wszystko znałam – charakter pracy i ludzi, powtarzające się sytuacje, już na wylot znane i łatwe do przewidzenia. Poza tym straciłabym wolność wyboru, co zawsze było sednem mojego życia, zaprzepaściłabym powab, romantyzm i przygodę związaną z życiem w drodze i na drodze. Dzisiaj jestem przekonana, że moja decyzja była słuszna – gdybym postąpiła wbrew sobie, próbowała siebie pokonać a nie iść do przodu, stłumić mój wewnętrzny głos [intuicję] cofnęłabym się do tyłu, faktycznie straciłabym skrzydła. Jak mówi Z. Bauman: „przód” i „tył” są zawsze cieniem rzucanym na płaszczyźnie chwili przez pion czasu – o kolejności przeżyć trudno w danej chwili powiedzieć, czy sprzyja ona ruchowi naprzód, czy ruch zatrzymuje, czy ciągnie do tyłu. Co się w tych warunkach najbardziej liczy (jedyne, co się w tych warunkach liczy), to zachowanie zdolności ruchu – w moim przypadku bez utraty tożsamości.
Przez rok dochodziłam do siebie, w dalszym ciągu dążąc do stabilizacji, która z powodu niskiej emerytury oddalała się ode mnie. W pogoni za nią (stabilizacją) zmieniłam mieszkanie na mniejsze, wyremontowałam, zapewniłam sobie i mężowie wszelkie wygody, można rzec osiągnęłam stabilizację. Mąż przystosował się od razu, zresztą mojemu mężowi jest wszędzie dobrze, jak sam twierdzi, wystarczy mu abym była obok. Muszę przyznać, że czasami mu zazdroszczę spokoju, umiejętności oglądania telewizji i po prostu rozkoszowania się bezczynnością. Po miesiącu pobytu w nowym mieszkaniu – złotej klatce – zaczęłam odczuwać brak przestrzeni (mieszkanie 1-pokojowe, mieszkaliśmy przez okres 20 lat w 3-pokojowym), nie miałam nic do zrobienia, nic do poprawiania – wszystko było zrobione. Czy osiągnęłam stabilizację i bezpieczeństwo? Po miesiącu pobytu w nowym miejscu czułam, że moje życie upływa w nieustannej monotonii, w trosce o samo jego utrzymanie. Zaczęłam odczuwać brak sensu. Wszystko stało się bezkształtne. Jak pisał Albert Camus [Eseje. Warszawa 1971] „czasami rozsypuje się dekoracja. Poranne wstawanie, tramwaj, cztery godziny w biurze lub fabryce, posiłek, tramwaj, cztery godziny pracy, sen i poniedziałek, wtorek, środa, czwartek, piątek i sobota w tym samym rytmie: najczęściej tą drogą idzie się łatwo. Tylko, że pewnego dnia pojawia się „dlaczego” i wszystko rozpoczyna się w znużeniu zabarwionym zdumieniem”.
Po półrocznym smakowaniu stabilizacji wróciłam do starego, zaniedbanego mieszkania, oglądając je cieszyłam się, że jeszcze tyle przede mną – remont, zdobywanie środków na jego pokrycie, w ogóle jeszcze mam tyle do zrobienia. Wróciła energia, utracona chęć pisania (oglądając stronę, zastanawiałam się po co ją stworzyłam?), wrócił, utracony od momentu śmierci Mamy i przejścia na emeryturę, element łaski w pomocny wpływ Rodziców.
Co to jest stabilizacja, w dalszym ciągu nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Jedno wiem nie pragnę tej stabilizacji, o której myślałam i do której tak wytrwale dążyłam, na pewno osiągnęłam kolejny etap stabilizacji wewnętrznej, myślę, że zrobiłam następny krok w poznawaniu siebie.
Wrócę do A. Camusa i poniedziałkowych poranków: „jeżeli sensem życia jest dążenie i działanie, jeżeli sprawny organizm pozwala na działanie, a sprawny umysł organizuje dążenia – wtedy i w tej skali narasta wiele problemów filozofii poniedziałkowego poranka. I wtedy rodzą się hamletowskie pytania oraz pytania ostateczne – bo jeżeli nic nie tworzę, jeżeli nie działam na taką skalę i nie wyryję żadnego śladu na powierzchni ziemi, po której chodzę, to po co żyję? By wstawać rano, ubierać się, jeść i codziennie odbywać tę samą drogę do miejsca pracy, wykonywać te same czynności przez lata i wykonywać je tysiące razy, i tylko dziękować losowi, że nie pozwala mi w pełni spostrzegać tej przerażającej monotonii?” [J. Szczepański, Sprawy ludzkie. Warszawa 1980].
Stabilizacja – bezpieczeństwo [biorąc pod uwagę obecne czasy i uzyskane emerytury] znaczy dla mnie tyle co bezczynność, monotonia, poddawanie się biegowi czasu, który tak szybko upływa. Stabilizacja i bezpieczeństwo oznacza ponadto utratę wolności własnej. Mam na myśli wolność pozytywną, która przejawia się w twórczym działaniu człowieka – w poznawaniu samego siebie, wykształceniu zdolności do wolnej ekspresji twórczej. Czyny twórcze nie są nastawione na posiadanie [zresztą emerytura nie pozwala na realizację takich czynów], nie wprowadzają zaburzeń w dziedzinach należących do innych [jesteśmy poza tymi kręgami]. Czyn twórczy jest czystym gestem, który nie porywa świata dla siebie, lecz wyraża siebie wobec świata i dla świata [dla nas samych emerytów], dla upływającego czasu.
Zapraszam do dyskusji na temat stabilizacji, może ktoś ma inne spojrzenie na ten problem? Może moje rozumienie jest błędne?
Ostatnie lata pracy zawodowej poświęcałam temu celowi. Uważałam siebie za osobę kompetentną, odpowiedzialną i otwartą na ludzi. Byłam przekonana, że jeżeli kiedyś będę odchodziła na emeryturę odbędzie się to z należytym dla mnie szacunkiem – ja będę odczuwała satysfakcję z poniesionego trudu, związanego z prawie 40-letnim stażem. Stało się inaczej. Praca w dzisiejszych czasach przypomina chodzenie po linie, bez względu na charakter pracy, dzieje się tak nie tylko w przypadku młodych, niedoświadczonych pracowników. Spadłam z liny (wpadłam w depresję – walkę o powrót do życia opiszę w innym poście – jednym ze sposobów walki jest właśnie strona). Jakże często, w przeciągu tego roku, słyszałam słowa przyjaznych mi ludzi, że nie potrafię żyć bez pracy – przyznawałam im rację, były chwile, że byłam zła na siebie i cały świat, że poddałam się, mogłam walczyć. Mam tutaj na myśli walkę z sobą, poddanie się sytuacji, „zgięcie karku”. Niestety, moja krzepka, solidnie zbudowana tożsamość stała się, zresztą nie po raz pierwszy [w moim chwilowym odczuciu], bardziej kulą u nogi niż parą skrzydeł, coś mi nie pozwalało zmienić biegu zdarzeń. Myślę, że dał znać o sobie 10-letni staż w jednym miejscu i co za tym idzie popadanie w rutynę. Nie potrafiłam pracować w jednym miejscu dłużej, gdy zbliżała się 10-tka zaczynałam się nudzić, wszystko znałam – charakter pracy i ludzi, powtarzające się sytuacje, już na wylot znane i łatwe do przewidzenia. Poza tym straciłabym wolność wyboru, co zawsze było sednem mojego życia, zaprzepaściłabym powab, romantyzm i przygodę związaną z życiem w drodze i na drodze. Dzisiaj jestem przekonana, że moja decyzja była słuszna – gdybym postąpiła wbrew sobie, próbowała siebie pokonać a nie iść do przodu, stłumić mój wewnętrzny głos [intuicję] cofnęłabym się do tyłu, faktycznie straciłabym skrzydła. Jak mówi Z. Bauman: „przód” i „tył” są zawsze cieniem rzucanym na płaszczyźnie chwili przez pion czasu – o kolejności przeżyć trudno w danej chwili powiedzieć, czy sprzyja ona ruchowi naprzód, czy ruch zatrzymuje, czy ciągnie do tyłu. Co się w tych warunkach najbardziej liczy (jedyne, co się w tych warunkach liczy), to zachowanie zdolności ruchu – w moim przypadku bez utraty tożsamości.
Przez rok dochodziłam do siebie, w dalszym ciągu dążąc do stabilizacji, która z powodu niskiej emerytury oddalała się ode mnie. W pogoni za nią (stabilizacją) zmieniłam mieszkanie na mniejsze, wyremontowałam, zapewniłam sobie i mężowie wszelkie wygody, można rzec osiągnęłam stabilizację. Mąż przystosował się od razu, zresztą mojemu mężowi jest wszędzie dobrze, jak sam twierdzi, wystarczy mu abym była obok. Muszę przyznać, że czasami mu zazdroszczę spokoju, umiejętności oglądania telewizji i po prostu rozkoszowania się bezczynnością. Po miesiącu pobytu w nowym mieszkaniu – złotej klatce – zaczęłam odczuwać brak przestrzeni (mieszkanie 1-pokojowe, mieszkaliśmy przez okres 20 lat w 3-pokojowym), nie miałam nic do zrobienia, nic do poprawiania – wszystko było zrobione. Czy osiągnęłam stabilizację i bezpieczeństwo? Po miesiącu pobytu w nowym miejscu czułam, że moje życie upływa w nieustannej monotonii, w trosce o samo jego utrzymanie. Zaczęłam odczuwać brak sensu. Wszystko stało się bezkształtne. Jak pisał Albert Camus [Eseje. Warszawa 1971] „czasami rozsypuje się dekoracja. Poranne wstawanie, tramwaj, cztery godziny w biurze lub fabryce, posiłek, tramwaj, cztery godziny pracy, sen i poniedziałek, wtorek, środa, czwartek, piątek i sobota w tym samym rytmie: najczęściej tą drogą idzie się łatwo. Tylko, że pewnego dnia pojawia się „dlaczego” i wszystko rozpoczyna się w znużeniu zabarwionym zdumieniem”.
Po półrocznym smakowaniu stabilizacji wróciłam do starego, zaniedbanego mieszkania, oglądając je cieszyłam się, że jeszcze tyle przede mną – remont, zdobywanie środków na jego pokrycie, w ogóle jeszcze mam tyle do zrobienia. Wróciła energia, utracona chęć pisania (oglądając stronę, zastanawiałam się po co ją stworzyłam?), wrócił, utracony od momentu śmierci Mamy i przejścia na emeryturę, element łaski w pomocny wpływ Rodziców.
Co to jest stabilizacja, w dalszym ciągu nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Jedno wiem nie pragnę tej stabilizacji, o której myślałam i do której tak wytrwale dążyłam, na pewno osiągnęłam kolejny etap stabilizacji wewnętrznej, myślę, że zrobiłam następny krok w poznawaniu siebie.
Wrócę do A. Camusa i poniedziałkowych poranków: „jeżeli sensem życia jest dążenie i działanie, jeżeli sprawny organizm pozwala na działanie, a sprawny umysł organizuje dążenia – wtedy i w tej skali narasta wiele problemów filozofii poniedziałkowego poranka. I wtedy rodzą się hamletowskie pytania oraz pytania ostateczne – bo jeżeli nic nie tworzę, jeżeli nie działam na taką skalę i nie wyryję żadnego śladu na powierzchni ziemi, po której chodzę, to po co żyję? By wstawać rano, ubierać się, jeść i codziennie odbywać tę samą drogę do miejsca pracy, wykonywać te same czynności przez lata i wykonywać je tysiące razy, i tylko dziękować losowi, że nie pozwala mi w pełni spostrzegać tej przerażającej monotonii?” [J. Szczepański, Sprawy ludzkie. Warszawa 1980].
Stabilizacja – bezpieczeństwo [biorąc pod uwagę obecne czasy i uzyskane emerytury] znaczy dla mnie tyle co bezczynność, monotonia, poddawanie się biegowi czasu, który tak szybko upływa. Stabilizacja i bezpieczeństwo oznacza ponadto utratę wolności własnej. Mam na myśli wolność pozytywną, która przejawia się w twórczym działaniu człowieka – w poznawaniu samego siebie, wykształceniu zdolności do wolnej ekspresji twórczej. Czyny twórcze nie są nastawione na posiadanie [zresztą emerytura nie pozwala na realizację takich czynów], nie wprowadzają zaburzeń w dziedzinach należących do innych [jesteśmy poza tymi kręgami]. Czyn twórczy jest czystym gestem, który nie porywa świata dla siebie, lecz wyraża siebie wobec świata i dla świata [dla nas samych emerytów], dla upływającego czasu.
Zapraszam do dyskusji na temat stabilizacji, może ktoś ma inne spojrzenie na ten problem? Może moje rozumienie jest błędne?