Aleksander Smoliński
Porządek, choćby utrzymujący się najdłużej,
staje się w końcu męczący, człowiek chce się z niego wyzwolić,
tęskni za czymś niezwykłym i nieprzewidzianym,
za szaleństwem i nieograniczoną swobodą.
Antoni Kępiński
Autobiografie są zwykle rodzajem refleksji nad dotychczasowym życiem, piszący dzieli się refleksjami nad swoimi dokonaniami i porażkami. Dlatego pojawiają się one raczej w późnym okresie życia, gdy człowiek dokonuje bilansu swego życia. Dokonywanie takich bilansów jest poniekąd potrzebą wieku starszego. Ocena przeszłości i własnego życia jest zależna od tego, czy bilans ma znak dodatni, czy też ujemny, czy wiedzie do poczucia spełnienia zadań życiowych, czy też do frustracji.
Autobiografie spisywane są także z myślą o innych, zwłaszcza o następcach. Stanowią próbę przedłużenia perspektywy czasowej własnego życia na życie dzieci i wnuków (lub innych jednostek z generacji wstępującej), przekazania im doświadczeń, uchronienia od własnych błędów i porażek. Wymianę wartości między generacjami, międzypokoleniowy przekaz kulturowy należy postrzegać także w tym wymiarze . Przez biograficzną rekonstrukcję można „wykryć” bieżące problemy i dylematy człowieka dorosłego, a tym bardziej starego, które tkwią nie wyłącznie czy nawet głównie w teraźniejszości, ale także w przeszłości oraz w planach dotyczących przyszłości.
Zaprezentowany tekst jest wynikiem badań prowadzonych przez współautorkę nad problematyką jakości życia. Zainteresowanie jakością życia wynika z podstawowego i uniwersalnego, niemającego granic czasu i przestrzeni faktu, jakim jest naturalne dążenie człowieka do jak najlepszej formy istnienia, do realizowania różnie wprawdzie definiowanego, ale powszechnie akceptowanego ideału doskonałości, pełni, szczęścia. Jak głoszą filozofowie wszechczasów, „istotą ducha ludzkiego jest nieustanne dążenie ku lepszemu”. Dlatego oczywista i zrozumiała jest nieustanna obecność w dawnej i współczesnej kulturze dramatycznego, choć może niekiedy retorycznie brzmiącego pytania jak żyć – żeby być szczęśliwym albo przynajmniej mniej cierpieć. (…) Pytanie to współcześnie wydaje się tym donioślejsze, że dziś, tak wyraźnie i otwarcie jak chyba nigdy przedtem w dziejach ludzkości, artykułowane są prawa człowieka do dobrego, szczęśliwego, godnego i radosnego życia; wzmacniana jest ze wszech miar motywacja do egzekwowania tych praw… Z drugiej zaś strony – jak na ironię – rozpoznawanych jest coraz więcej zjawisk świadczących o bezmiarze ludzkiego cierpienia, o zagubieniu się jednostki w na potęgę zmieniającym się świecie, o narastającej frustracji życiowej i trudnościach w zaakceptowaniu własnego losu, jak również o tym, że droga do dobrego, szczęśliwego życia nie jest ani prosta, ani łatwa i właściwie nie wiadomo, którędy wiedzie .
W starszym wieku różni ludzie miewają różne powody, aby pisać. Arnold Toynbee, mając osiemdziesiąt lat, zadał sobie pytanie: „Co zmuszało mnie do pracy?” Odpowiadał na nie następująco: „Sumienie. Pod względem stosunku do pracy nie jestem Australijczykiem, lecz Amerykaninem. Moje sumienie narzuca mi obowiązek nieustannej pracy, i to na najwyższych obrotach. To zniewolenie pracą dla samej pracy jest prawdopodobnie irracjonalne, lecz nawet świadomość z tego mnie nie wyzwoli. Gdybym się lenił lub choćby tylko rozluźnił ryzy, sumienie nie dałoby mi spokoju. Byłbym niespokojny i nieszczęśliwy. Wygląda więc na to, że te „ostrogi” będą mnie kłuły, dopóki pozostanie we mnie choć odrobina sił do pracy” . Takie życie wydaje się być smutne, lecz przypomina motywację autorki biografii.
Sumienie, będące jednym z elementów struktury psychicznej, jest przez A. Kępińskiego określane jako układ samokontroli. Rola, jaką odgrywa w budowaniu doświadczenia indywidualnego, polega na tym, że określa indywidualne cele człowieka, pozostając tym samym w ścisłej relacji z przeżywaniem, między innymi przeżywaniem czasu. Jednocześnie daje nam ono rodzaj naturalnej zdolności podejmowania działań zgodnych z hierarchią wartości, związaną z prawami biologicznymi i porządkiem kulturowo-społecznym (Murawski 1987). Sumienie stanowi zespół reguł działania, funkcjonujący na zasadzie sprzężenia zwrotnego, opartego na porównywaniu stanu rzeczywistego z idealnym i, w związku z tym, pozostaje w ścisłych strukturalnych i funkcjonalnych związkach z autoportretm . Dziecięce wyobrażenia, rzeczywistość i biografia – czy ma to coś ze sobą wspólnego? Czy może istnieć coś takiego jak wytyczenie celu w życiu, dla którego się żyje, do którego się dąży lub gna?
W tekście autorka przedstawia drogę swojej edukacji poprzez pryzmat rodziny i pracy zawodowej. Ta część życia dopełnia triady tekstów biograficznych , wszystkie poświęcone są jej wewnętrznym przemianom związanym z podjęciem się opieki nad matką.
* * *
Pomimo szczerych chęci wiejską szkołę podstawową ukończyłam w większości z ocenami dostatecznymi. Dzisiaj myślę, że było to spowodowane „pospolitym urodzeniem”, tzn. niskim statusem społecznym mojej rodziny, a może na moich ocenach zaważył „żywy” temperament (gdyby w tamtych czasach opieka pedagogiczno-psychologiczna była na dzisiejszym poziomie, zostałabym zaliczona do grupy dzieci z ADHD). Uważałam siebie za dziecko zdolne – wierszy na pamięć uczyłam się na przerwach (wiedziały o tym tylko koleżanki), interpretowałam je inaczej niż pani wymagała, tzn. tak jak czułam, za co otrzymywałam oceny negatywne. Dużo czytałam – przeczytałam wszystkie książki w bibliotece (oczywiście te, które mnie interesowały). Miałam duże luki jedynie z matematyki, ponieważ ten przedmiot wymaga systematyczności. Moim marzeniem było podjęcie nauki w Liceum Pedagogicznym, lecz grono pedagogiczne stwierdziło, że moja dalsza edukacja powinna odbywać się w szkole zawodowej. Podjęłam decyzję, że spróbuję, niestety, pierwszy etap egzaminu rozpoczynał się od śpiewu – nie zdałam. Porażka sprawiła, że częściowo uwierzyłam nauczycielom (częściowo, ponieważ wiedziałam – nie zdałam tylko dlatego, że nie przygotowałam się solidnie do egzaminu). Rozpoczęłam naukę w szkole zawodowej – fryzjerskiej, której nie ukończyłam (prawdopodobnie zostałabym fryzjerką, gdyby pozwolono mi zająć się fryzurami damskimi a nie męskim strzyżeniem i goleniem, przyjemność sprawiało mi tworzenie własnych projektów damskich fryzur). Zanim zdecydowałam się na rezygnację ze szkoły fryzjerskiej, przystąpiłam do eliminacji wstępnych do szkoły baletowej, które przeszłam pozytywnie, odpadłam podczas rozmowy kwalifikującej do następnych etapów egzaminu. Potem była następna szkoła zawodowa, także nieukończona. W każdej z nich nie miałam problemów z nauką, zniechęcały mnie praktyki – nie lubiłam, tego co robiłam, każda ze szkół mogła dać mi zawód i środki do życia, ale nie potrafiłam już wtedy robić czegoś, czego nie lubię. W wieku 16 lat rozpoczęłam naukę na rocznym kursie pisania na maszynie, który ukończyłam z dyplomem maszynistki. Rozpoczęłam poszukiwanie pracy, niestety, w latach 60. pracę we Wrocławiu mogły otrzymać osoby zameldowane w mieście, proponowano mi prace porządkowe w zieleni miejskiej – zrezygnowałam. Moje ciągłe zmiany szkół i w związku z tym brak pracy i środków na utrzymanie się i finansowe wsparcie rodziny spowodowało nieukrywane niezadowolenie matki . Chciałam uciec w świat, moim wymarzonym światem był Wrocław, uciec i zbudować swój własny dom.
Pracę mogłam uzyskać w Czechosłowacji i Bielawie. Wybrałam Bielawę (nie chciałam opuszczać kraju), gdzie przez 1,5 roku pracowałam w tkalni przy krosnach. Tam poznałam przyszłego męża i zamieszkałam we Wrocławiu, wyszłam za mąż i zamieszkałam w jednopokojowym mieszkaniu z teściami – zameldowanie pozwoliło mi otrzymać pracę w biurze – w hali maszyn. Bardzo lubiłam przepisywanie tekstów, które mnie interesowały (przepisując czytałam), ponieważ były to teksty techniczne, niezrozumiałe dla mnie wywiązywałam się ze swych obowiązków szybko i solidnie, lecz bez większego entuzjazmu, była to mechaniczna i nudna praca. Ponieważ byłam najmłodsza wiekiem i stażem zawodowym najbardziej nieczytelne i pilne teksty kierowniczka zlecała mnie, po jakimś czasie nauczyłam się je odczytywać (domyślać z pierwszych zdań treści pisma), tekstami przepisywanymi „na wczoraj” wyrobiłam biegłość. Niezadowolenie z pracy wynikało również z tego, że była to fabryka – karty zegarowe, zakład zamknięty, strażnik przy bramie – czułam się jak w więzieniu, wcale nie miałam zamiaru opuszczać miejsca pracy, ale świadomość, że nie mogłabym wyjść, gdybym chciała, działała na mnie przytłaczająco. Po pierwszym roku pracy w fabryce (właściwie dzięki mężowi, który twierdził, że jego żona powinna posiadać wykształcenie średnie) podjęłam naukę w ogólnokształcącym liceum dla pracujących. W trakcie nauki urodziłam dwóch synów. Zbliżała się matura. Mąż nie chciał abym przystępowała do egzaminu (miał wykształcenie średnie bez matury). Kiedy się przeciwstawiłam, postanowił zdawać maturę razem ze mną. Zdaliśmy. Szkołę ukończyłam z wyróżnieniem; z matematyki otrzymałam dobry – o ocenę dobrą z tego przedmiotu walczył z nauczycielem od matematyki polonista, według którego powinnam kontynuować naukę na filologii polskiej (świadectwo maturalne z jedną oceną dobrą dawało możliwość przyjęcia na studia bez egzaminów). Jednak zmieniły się przepisy i na studia bez egzaminu mogły się dostać osoby, które na świadectwie maturalnym miały wszystkie oceny bardzo dobre. Po ukończeniu szkoły średniej i wykorzystaniu urlopu macierzyńskiego zwolniłam się z pracy w fabryce na własną prośbę. Postanowiłam złożyć dokumenty na studia zaoczne na filologię rosyjską, samą siebie oceniałam niżej od polonisty, uważałam, że lepsza jestem z rosyjskiego. Mąż nie zgadzał się, podjęłam próbę przekonania go, złożył dokumenty razem ze mną. Zdałam egzamin i dostałam się na studia. Ponieważ chciałam więcej czasu poświęcać dzieciom, podjęłam pracę jako sprzątaczka w domu kultury. Mogłam ją wykonywać w godzinach przedpołudniowych, razem z dziećmi, a jednocześnie dzieci uczestniczyły w imprezach organizowanych przez tę placówkę. W dzieciństwie odczuwałam brak miłości matki, pamiętałam jak bardzo tego pragnęłam. Dwa lata przed rozpoczęciem nauki szkolnej dzieci uczęszczały do przedszkola, chciałam aby wdrożyły się do obowiązku szkolnego poprzez zabawę i dyscyplinę w przedszkolu.
Podjęłam pracę w instytucji sportowej, początkowo jako maszynistka, po roku byłam sekretarką i jednocześnie najszybszą i bezbłędną maszynistką (polonista ze szkoły średniej miał rację, poprawiałam styl i błędy w przynoszonych do przepisania tekstach). Prezes instytucji, w której pracowałam, przypadkowo odwiedził dom kultury, w którym nadal pracowałam i zobaczył mnie sprzątającą. Na drugi dzień poprosił mnie do gabinetu i powiedział, że do mojego zakresu obowiązków dodaje prowadzenie związku sportowego z pensją, którą otrzymuję za sprzątanie. Zgodziłam się na prowadzenie związku podnoszenia ciężarów (potem był tenis stołowy, akrobatyka sportowa, kajakarstwo – związek, w którym działam społecznie do dzisiaj) – ze sprzątania jednak nie zrezygnowałam od razu (w sobotę robiłam generalne porządki, co pozwalało mi w pozostałe dni sprzątanie wykonać w ciągu 15 minut). W tym czasie miałam propozycje wyjazdu za granicę w celu dorobienia. Były to prace związane ze sprzątaniem, praca w kuchni lub opieka na ludźmi starszymi. Taki wyjazd wiązał się jednak z utratą kontaktu z rodziną – czułam, że jestem potrzebna rodzinie; pracą – lubiłam swoją pracę, mogłam ją stracić. Rezygnowałam z propozycji mówiąc, że w Polsce jest tyle miejsc pracy w celu dorobienia, wolę sprzątać Wrocław.
W trakcie pracy w sporcie zrezygnowałam ze studiów (zaliczając pozytywnie I rok). Duży wpływ na rezygnację ze studiów na filologii rosyjskiej miała sytuacja w domu – mąż i teściowa próbowali na wszelkie sposoby zniechęcić mnie (uczyłam się nocami w pralni – w jednopokojowym mieszkaniu nie było warunków) do chodzenia na zajęcia, mąż wymyślał wyjazdy służbowe, musiałam w tym czasie znaleźć opiekę dla dzieci, na egzaminy chodziłam z dziećmi). Wpływ na zmianę kierunku studiów miała również wykonywana praca – kontakt z ludźmi związanymi zawodowo ze sportem wzbudził moje zainteresowania AWF (szczególnie kierunkiem turystyki i rekreacji). Moje zainteresowania były podyktowane programem studiów – dużo przedmiotów sprawnościowych i… brakiem mieszkania, myślałam, że po ukończeniu tego kierunku będę mogła podjąć pracę w ośrodku w górach i nareszcie będziemy mieli swoje mieszkanie. Mąż wspólnie ze mną złożył dokumenty. Pod koniec lat 70. do egzaminu wstępnego dopuszczani byli kandydaci, którzy przepracowali przynajmniej 2 lata w sporcie i przeszli pozytywnie rozmowę kwalifikacyjną. Mąż odpadł w trakcie rozmowy (nie pracował w sporcie). Pozytywnie przeszłam rozmowę kwalifikacyjną i zdałam egzamin teoretyczny i sprawnościowy do Akademii Wychowania Fizycznego – szło mi nieźle. W tym czasie, dzięki poparciu mojego bezpośredniego przełożonego i moich częstych wizytach u prezesa spółdzielni, otrzymaliśmy mieszkanie „z ruchu ludności”. Zrezygnowałam wówczas z dodatkowej pracy (sprzątania), dzięki wypożyczonej z pracy maszynie dorabiałam w domu przepisując teksty. Problemy rodzinne spowodowały, że po II roku (zaliczonym pozytywnie) przerwałam studia. Przez 7 lat zamieszkiwania w jednopokojowym mieszkaniu z teściami byłam przekonana, że problemy rodzinne wynikały z powodu braku własnego mieszkania. Niestety, pomimo otrzymanego 3-pokojowego mieszkania nie udało się uratować rodziny, nastąpił rozwód, podział dzieci. Zostałam z młodszym synem i wiarą we własne siły. Swoją edukację odłożyłam na później, skupiając się na edukacji syna i pracy, która dawała nam środki do życia. Wsparcia psychicznego udzielała mi koleżanka w pracy oraz Pani Gienia z mężem, którzy po jakimś czasie stali się dla mnie drugimi rodzicami a ja dla nich czwartą córką.
Marzyłam – gdy będę miała 40 lat, dziecko być może… ukończy studia, ja nie będę musiała tak dużo pracować, spokojnie i z przyjemnością być może… ukończę przerwane studia, przy tak intensywnej pracy na pewno będzie stać mnie na wycieczki… wówczas marzyłam o zwiedzaniu świata…. Był to mój upragniony wiek, czekałam na czas dla siebie, nie zdając sobie sprawy, że właśnie tu i teraz zdobywam doświadczenie, które w przyszłości wykorzystam.
Po zmianie władz przeszłam do działu szkolenia (umiejętności, które podkreślał polonista pozwalały mi na szybkie tworzenie pism od razu na maszynie, nie musiałam korzystać z usług maszynistki, którą zatrudniono na moje miejsce). Praca w sporcie dawała mi dużo satysfakcji. Ponieważ nigdy nie narzekałam na nadmiar pracy i gdy był problem do rozwiązania, nie mówiłam, że to nie należy do moich obowiązków, poznałam charakter pracy na wszystkich stanowiskach. Podejmowałam się organizacji imprez sportowych (przede wszystkim w kajakarstwie). Moim obowiązkiem było przygotowanie imprezy od strony organizacyjnej (zabezpieczenie od strony medycznej, uzyskanie zgody z Inspektoratu Żeglugi na przeprowadzenie, zabezpieczenie biura, ekipy sędziowskiej, paliwa (kartki) do motorówek zabezpieczających zawodników). Dzień przed zawodami kwaterowałam ekipy i wręczałam bloczki na wyżywienie, wieczorem na odprawie ekipy otrzymywały program. W dzień zawodów pełniłam funkcję kierownika zawodów, sędziego, księgowej, maszynistki.
Byłam powoływana do komitetu organizacyjnego imprez typu mistrzostwa Polski, Europy, świata, superligi, wyścig pokoju (jeden z etapów we Wrocławiu). Wiedziałam, że powoływano mnie w skład komitetu tylko dlatego, że zawsze byłam pod ręką, uśmiechnięta, a jednocześnie zaradna. Biuro zawodów z reguły mieściło się w hotelu, w którym była zakwaterowana większość ekip. Przed podjęciem pracy prosiłam o pokój dwuosobowy i wyżywienie dla dziecka, jeżeli impreza trwała dłużej, syn do szkoły jeździł z hotelu.
Pamiętam, jak podczas mistrzostw świata w akrobatyce sportowej przyszłam do Hali Ludowej, która nie była dokładnie posprzątana. Wzięłam odkurzacz, posprzątałam, następnie przygotowałam stanowiska do sprzedaży upominków i z braku osoby przy jednym stanowisku sprzedawałam (byłam wówczas odpowiedzialna za upominki). Kiedy były wyniki siadałam do maszyny i przepisywałam komunikat, który w godzinach wieczornych z kierowcą rozwoziłam kierownikom ekip do hotelu, podczas ceremonii wręczania medali byłam „krakowianką” podającą je na tacy.
Niezależnie od pracy przy imprezach organizowanych przez inne związki, które z reguły odbywały się w soboty i niedziele (większe imprezy trwały dłużej), prowadziłam związek kajakowy. Dzisiaj wiem, że moje zainteresowania pedagogiczne nie były bezpodstawne, interesowałam się zawodnikami – ich warunkami rodzinnymi, materialnymi i wynikami w nauce. Rozmawiałam z rodzicami, starałam się o zapomogi dla zawodników znajdujących się w trudnej sytuacji materialnej, utrzymywałam kontakt ze szkołami zawodników mających trudności w nauce.
Wakacje z synem spędzaliśmy na obozach sportowych. Do moich obowiązków należało przygotowanie obozu od strony organizacyjnej (miejsce – uzgadniałam z trenerami, zakwaterowanie, wyżywienie, transport zawodników i sprzętu). W trakcie trwania obozu pełniłam funkcję kierownika, trenerzy ze wszystkimi problemami zwracali się do mnie, łącznie ze sprawami wychowawczymi dotyczącymi zawodników.
Syn kontynuował naukę w szkole podstawowej. Podobnie jak ja oceniany był przez nauczycieli poniżej swych możliwości, podejmowałam próby rozmowy z nauczycielami, którzy patrzyli na mnie (ze względu na opinię, którą przedstawiła teściowa) jak na osobę przegraną. Nie mogłam tego zrozumieć – kontakt z nauczycielami ze szkół, do których uczęszczali zawodnicy, był rzeczowy, sympatyczny, wskazywali na ich słabe punkty – mogłam im pomóc. W przypadku syna nie mogłam nawiązać pozytywnego dialogu z nauczycielami, nie chcieli słuchać, w ósmej klasie stwierdzili (podobnie jak w moim przypadku), że powinien kontynuować naukę w szkole zawodowej. Tym razem kategorycznie nie zgadzałam się z ich oceną. Syn zdał egzamin do liceum ogólnokształcącego .
Za pracę w sporcie otrzymywałam wyróżnienia i odznaczenia. Nastąpiła kolejna zmiana władz.
Z biegiem czasu (minęło 10 lat pracy w sporcie) zaczęłam odczuwać potrzebę zmiany, uczenia się czegoś nowego, nowych przejawów aktywności. Podjęłam pracę w wyższej uczelni – początkowo w sekretariacie dyrektora administracyjnego, po dwóch latach rozpoczęłam pracę w Zakładzie Pedagogiki; kontakt z nauczycielami akademickimi spowodował, że postanowiłam podjąć próbę dokończenia przerwanych studiów. Niestety, w AWF we Wrocławiu rozwiązano kierunek turystyki i rekreacji, złożyłam podanie o przyjęcie w AWF w Poznaniu, dostałam się, musiałam nadrobić różnice wynikające z programu studiów. Pojechałam do Poznania, umówiłam się na terminy egzaminów z różnic programowych, po powrocie doszłam do wniosku, że jeszcze nie teraz, nie stać mnie (dojazdy, mieszkanie w Poznaniu, nauka syna), mogę poczekać – syn nie, praca, którą wykonywałam dawała mi dużo przyjemności.
Syn otrzymał świadectwo maturalne i dostał się na studia w Akademii Wychowania Fizycznego we Wrocławiu, gdy był na III roku studiów postanowiłam (w wieku 40 lat) dokończyć przerwane studia. Plany związane ze zwiedzaniem świata pozostały w sferze marzeń, niestety, zarobki zamiast z biegiem lat rosnąć, stały na tym samym poziomie, aby utrzymać poziom klasy średniej musiałabym pracować na tych samych obrotach, na co, niestety, coraz bardziej brakowało mi sił. Dokończenie studiów pozwalało „przeskoczyć” do wyższej kategorii zaszeregowania, a jednocześnie coraz częściej myślałam o emeryturze. Bałam się, że będzie to czas przesycony żalem za niewykorzystanie szansy, za brak odwagi, a emerytura będzie niska.
Podjęłam studia w Instytucie Pedagogiki przy Uniwersytecie Wrocławskim. Nigdy nie zapomnę emocji, które przeżywałam po spotkaniu z grupą młodych ludzi (byłam najstarszą studentką). Praca w Zakładzie Pedagogiki – kontakt z nauczycielami akademickimi, dostęp do książek, czasopism w dużym stopniu ułatwiały mi studiowanie. Pragnę w tym miejscu bardzo podziękować wszystkim nauczycielom, którzy w razie potrzeby zawsze służyli mi pomocą. Syn obronił pracę magisterską a dwa lata później ja również. Wyszłam po raz drugi za mąż.
Minęło 10 lat pracy w Zakładzie Pedagogiki – ponownie czułam potrzebę zmiany. Zaproponowano mi pracę w dziekanacie, po dwóch latach rozpoczęłam pracę w dziale dydaktyki (obecnie Dział Nauczania). W nowej pracy musiałam pokonać wiele przeszkód, dostarczyła mi wyzwań i stresów, na szczęście moim przełożonym była osoba dająca mi pełną wolność – gdyby nie doświadczenia wyniesione z pracy w sporcie (na szczęście nie zmieniłam resortu, umiałam się poruszać w dziennikach ustaw) nie wiem, czy podołałabym temu wyzwaniu. Dlaczego? Zaczęłam coś nowego „z marszu”, bez stażu i przygotowania, uczyłam się (jak przez całe życie) na zasadzie prób i błędów, byłam kierownikiem i pracownikiem w jednej osobie. Rozkłady zajęć, rozliczanie godzin dydaktycznych, autorytety osób, z którymi współpracuję – wspominając miniony czas zastanawiam się, skąd wzięłam tyle sił fizycznych i psychicznych (studiowałam przepisy MENiS, pracę przynosiłam do domu, pracowałam bez urlopu), aby pokonać trudności związane z brakiem doświadczenia na tym stanowisku. Po dwóch latach byłam dumna z siebie, udało się, wiedziałam to wszystko, co powinnam wiedzieć, bardzo mi w tym pomogła umiejętność obsługi komputera. Nudzi mnie bezpieczeństwo i pewność, lubię podejmować ryzyko – a praca na tym stanowisku (przypominająca trampolinę ) dostarcza mi tego wszystkiego. Myślę, że najważniejszym powodem, dla którego chętnie podejmuję ryzyko, jest to, że odkryłam, iż postępując w ten sposób – niezależnie od tego, czy udaje mi się, czy nie – zdobywam doświadczenie i nowe wiadomości.
W tym czasie mąż zachorował i przeszedł na rentę. Zaopiekowałam się 90-letnią matką – moje zdolności pedagogiczne (obecnie poparte wiedzą) wykorzystuję w rodzinie. Mąż przebywający na rencie opiekuje się matką w czasie, gdy ja jestem w pracy (czuje się potrzebny), matka pomimo leżenia w łóżku (po amputacji nogi) żyje i ma się dobrze (rozpoczęła 97. rok życia).
Sytuacja, w której się znalazłam, zmusiła mnie do poszukiwania siebie…, znalazłam – matka dała mi czas i przestrzeń do przekazywania swoich doświadczeń innym. Praca w uczelni wyższej i kontakty zawodowe z ludźmi nauki ułatwiły mi publikowanie tekstów. Poza pracą i obowiązkami rodzinnymi pisanie drobnych tekstów było i jest dla mnie oderwaniem się od szarej rzeczywistości, nigdy nie zapomnę uczuć przeżywanych w trakcie prezentacji tekstu na pierwszej konferencji i satysfakcji z ukazania się pierwszego mojego artykułu zamieszczonego w książce. Myślę, że jest jeszcze jeden, ważniejszy, powód, dla którego piszę. Wydaje mi się, że w duchu wciąż jestem nieśmiałą dziewczynką, której trudność sprawiało komunikowanie się w sytuacjach międzyludzkich, dziewczynką, która pisała listy do „Nowej Wsi” i listy miłosne bardziej elokwentne niż wypowiadane wyznania, która swobodniej wypowiadała się w wypracowaniach w szkole średniej, lecz nie czuła się dobrze, gdy miała to samo powiedzieć na forum klasy. Pisanie jest moim sposobem komunikowania się ze światem, do którego – co często odczuwam – nie do końca należę. Bardzo chcę być rozumiana, lecz nie oczekuję tego. Chwile wolne w pracy i w domu poświęcam zgłębianiu literatury, początkowo byłam przekonana, że moje teksty są osadzone w teologii i filozofii , pedagogice alternatywnej, psychologii humanistycznej, sięgałam do A. Kępińskiego, C.R. Rogersa, K.Obuchowskiego, B. Śliwerskiego, Z. Pietrasińskiego. Szukałam… pisałam i publikowałam.
Trudna sytuacja w pracy zawodowej i obciążenie obowiązkami rodzinnymi spowodowały problemy zdrowotne – wpadłam w głęboką depresję, z którą walczyłam pół roku . Po pokonaniu choroby i trudności w pracy rozpoczęłam starania o otwarcie przewodu doktorskiego. Nie zdawałam sobie sprawy, ile to wymaga dokumentów i osób potwierdzających moją wiarygodność. Jednocześnie przeżyłam ogromną satysfakcję, osoby do których się zwróciłam o pomoc, nie odmówiły mi. Zgromadziłam teczkę z wszystkimi wymaganymi dokumentami i czekałam na promotora… To czekanie przerwała nowa, nieoczekiwana, trudna sytuacja wymagająca mojego zaangażowania. Zawsze lepiej potrafiłam troszczyć się i dbać o innych niż o samą siebie. I tym razem chciałam pomóc. Pod wpływem oglądanego odcinka „Plebanii” o młodej dziewczynie pracującej w agencji towarzyskiej, który przypominał sytuację dziewczyny potrzebującej mojej pomocy, postanowiłam wybrać się do ówczesnego Metropolity Wrocławskiego. Na wizytę zabrałam ze sobą teczkę z dokumentami do doktoratu, do dziś nie wiem dlaczego. Stało się coś dziwnego, nie potrafiłam powiedzieć o prawdziwym celu mojej wizyty, mówiłam o swoim doktoracie. Otrzymałam poparcie. Oczywiście, opisałam w liście cel pierwszej wizyty, otrzymałam odpowiedź i błogosławieństwo we wszystkich „dobrych i szlachetnych zamiarach”. Z Jego Eminencją spotkałam się po raz drugi – to spotkanie dotyczyło mojego przyszłego doktoratu. Te wizyty i Osoba wspaniałego człowieka na zawsze pozostaną w mojej pamięci. Od momentu akceptacji Jego Eminencji pomagam (w miarę możliwości) napotkanej na swej drodze młodej dziewczynie i jej dziecku.
Po spotkaniu z Jego Eminencją poświęciłam staraniom o otwarcie doktoratu całą swoją energię ze sceptycznym nastawieniem, lecz i z nadzieją. Ryzyko porażki było wielkie. Wszystkie zgromadzone dokumenty do otwarcia opracowałam sama, nie jestem pracownikiem naukowym. Moje ekscytujące starania osiągnęły owocny rezultat. Znalazłam promotora, socjologa. 26 maja (Dzień Matki) otworzyłam przewód doktorski w Uniwersytecie Wrocławskim pt. „Jakość życia w okresie późnej starości”. Przygotowując się do otwarcia znalazłam swoje miejsce w naukach humanistycznych.
Tak długą i trudną drogę wybrałam sama – przez lata walczyłam o własną wolność, starałam się być przykładna, ale nie byłam pokorna, dzisiaj nie żałuję – mogę jednocześnie potwierdzić za M. Mikszą wolność i dyscyplina to dwie strony tego samego medalu – wolność i odpowiedzialność pozwoliła pokonać wszystkie zakręty w moim życiu i, co najważniejsze, zrealizować moje młodzieńcze marzenia – ukończyć studia pedagogiczne. Zbudować swój „własny dom” w wymarzonym i ukochanym mieście, zaopiekować się matką, dzięki której (umieściła dla mnie miejsce w testamencie) dzisiaj mam kawałek ziemi rodzinnej – ta ziemia dla mnie jest całym światem, światem, z którego uciekłam a, do którego dzisiaj z ogromną radością i wzruszeniem wracam, tam pragnę spędzić lata na emeryturze. Zniknął żal do rodzeństwa, wybaczyłam im, odwiedzam ich, pomagam, zapraszam do siebie do Wrocławia, mogę powiedzieć, że przejęłam po matce rolę „głowy rodziny”. Utrzymuję stały kontakt z Panią Gienią i jej mężem – w dalszym ciągu mamy czas dla siebie. Jestem szczęśliwa. Każdy dąży do szczęścia preferując różny system wartości, w moim przypadku jest to rodzina i praca, jako naczelne były i są podstawą funkcjonowania.
***
Tekst zawiera zwierzenia współautorki na temat spóźnionego nabywania istotnych wiadomości życiowych, a także przyswajania pewnych umiejętności i kształtowania przymiotów charakteru . Przemawia za potrzebą zerwania z rozpowszechnionym mniemaniem, że jednostka nie musi się wcale troszczyć o program swej wiedzy i rozwoju, ze względu na istnienie licznych instytucji zajmujących się kształceniem młodzieży i dorosłych. Ta subiektywna wypowiedź potwierdza, że życie człowieka jest projektem refleksyjnym, za który jednostka jest odpowiedzialna: „jesteśmy nie tym, czym jesteśmy, ale tym, co z siebie zrobimy” (Giddens 2001) . Już egzystencjaliści podkreślali, iż życie to świadomość możliwości wyboru, a gdy ich nie mamy, to staje się ono koniecznością. Według Z. Pietrasińskiego potrzebujemy nie tylko wiedzy wspólnej dla całych społeczności i grup zawodowych, dzięki której możemy się wszyscy wzajemnie porozumiewać i uczestniczyć w kulturze. Każdy człowiek ma niepowtarzalną osobowość i historię rozwoju, a w związku z tym ma też swoje czysto indywidualne zapotrzebowanie na wiedzę niejako „nadprogramową”, w której rozpoznaniu i poszukiwaniu nikt go nie może wyręczyć do końca. Tylko niektóre jednostki celują w uwzględnianiu tej prawdy i w tym tkwi część sekretu ich powodzenia. Warto, aby sekretem tym przejął się każdy. Sprowadza się on do umiejętności bardziej aktywnego i samodzielnego rozpoznawania i poszukiwania tych wiadomości i wartości (w tym rzędzie – przymiotów osobowości), które są istotne dla naszego indywidualnego rozwoju .
Bibliografia
Bauman Z., Ponowoczesność jako źródło cierpień. Sic! Warszawa 2000.
Bauman Z., Życie na przemiał. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2004.
Giddens A., Nowoczesność i tożsamość. „Ja” i społeczeństwo w epoce późnej nowoczesności. PWN, Warszawa 2002.
Juraś-Krawczyk B., Obszary andragogicznych rozważań profesor Olgi Czerniawskiej. [w:] B. Juraś-Krawczyk, B. Śliwerski (red.) Pedagogiczne drogowskazy. Idee-metody-inspiracje. Oficyna Wydawnicza „Impuls”, Kraków 2000.
Kępiński A., Rytm życia. Wydawnictwo Literackie, Kraków 1996.
Miksza M., Wybór wypowiedzi Marii Montessori (1870-1952) o wychowaniu człowieka, [w:] B. Juraś-Krawczyk, B. Śliwerski (red.) Pedagogiczne drogowskazy. Idee-metody-inspiracje. Oficyna Wydawnicza „Impuls”, Kraków 2000.
Pietrasiński Z., Czego dowiedziałeś się zbyt późno. Iskry, Warszawa 1979.
Rogers C.R., Sposób bycia. Rebis, Poznań 2002
Slany K., Alternatywne formy życia małżeńsko-rodzinnego w ponowoczesnym świecie. „Nomos”, Kraków 2002.
Smolińska-Mlak J. Droga do poznania siebie – doświadczenia własne. Adv.Clin.Exp.Med. 2001, 10, 2, Suppl. 1, 115-118.
Smolińska-Mlak J., Droga do akademickiego kształcenia pedagogicznego. Rocznik Edukacji Alternatywnej 2001, 1 (01).
Smoliński A., Człowiek stary w rodzinie, [w:] J. Kojkoł, P.J. Przybysz (red.) Wychowanie wobec różnorodności. Akademia Marynarki Wojennej, Gdynia 2000.
Smoliński A., Smolińska-Mlak J., Płaszczyzna poznania, miłości, wolności – spotkanie po latach, [w:] J. Kojkoł, P.J. Przybysz (red.) Edukacja wobec wartości. Akademia Marynarki Wojennej, Gdynia 2001.
Smoliński A., Smolińska-Mlak J., Przywrócić sens życiu, [w:] J. Kojkoł, P.J. Przybysz (red.) Edukacja wobec wyzwań kulturowo-cywilizacyjnych. Akademia Marynarki Wojennej, Gdynia 2002.
Smoliński A., Smolińska-Mlak J., Indywidualne sposoby walki z depresją, [w:] J. Kojkoł, P.J. Przybysz (red.) Edukacja wobec integracji europejskiej. Akademia Marynarki Wojennej, Gdynia 2004.
Straś-Romanowska M., Jakość życia w perspektywie psychologicznej. Jakość życia dzieci i młodzieży niepełnosprawnej w Polsce i w krajach Unii Europejskiej. „Typoscript”, Wrocław 2004.
Śliwerski B., O (nie)skuteczności wychowania, [w:] B. Juraś-Krawczyk, B. Śliwerski (red.) Pedagogiczne drogowskazy. Idee-metody-inspiracje. Oficyna Wydawnicza „Impuls”, Kraków 2000.
Śliwerski B., Ontologiczne przesłanki życia i czasu w świetle filozofii wychowania Radima Palouša. [w:] M. Dzięgielewska (red.) Przestrzeń życiowa i społeczna ludzi starszych. Biblioteka Edukacji Dorosłych, Łódź 2000.
Śliwerski B., Wychowanie w szkole jako możliwy czynnik wyrównywania szans edukacyjnych dzieci i młodzieży, [w:] B. Śliwerski (red.) Bariery i możliwości wyrównywania szans edukacyjnych dzieci i młodzieży w reformowanej szkole. Towarzystwo Pomocy Dzieciom i Młodzieży, Łódź 1999.
Tokaj A., Szczęśliwe okresy życia seniorów w ich drodze do starości. [w:] M. Dzięgielewska (red.) Przestrzeń życiowa i społeczna ludzi starszych. Biblioteka Edukacji Dorosłych, Łódź 2000.
Tylikowa A. Obraz doświadczenia indywidualnego w koncepcji Antoniego Kępińskiego, [w:] K. Krzyżewski (red.) Doświadczenie indywidualne. Szczególny rodzaj poznania i wyróżniona postać pamięci. Uniwersytet Jagielloński, Kraków 2003.
Worecka-Kardas H., Metoda biograficzna a badanie postaw wobec czasu, [w:] J. Włodarek, M. Ziółkowski (red.) Metoda biograficzna w socjologii. PWN, Warszawa-Poznań 1990.