My, ludzie, wiemy, że jesteśmy śmiertelni – że musimy umrzeć. Niełatwo jest żyć z tą wiedzą. Gdyby nie kultura, byłoby to wręcz niemożliwe. Kultura, wielki wynalazek człowieka (być może największy ze wszystkich, meta-wynalazek inspirujący ludzką wynalazczość i umożliwiający powstanie wszystkich innych wynalazków), jest skomplikowanym mechanizmem, który sprawia, że życie ludzkie, życie świadome własnej śmiertelności, staje się do zniesienia – na przekór logice i rozsądkowi.
Już samo to jest niebagatelnym osiągnięciem, ale kultura czyni coś więcej: potrafi w jakiś tajemniczy sposób zamienić grozę śmierci w siłę napędową życia. Wyciska sens życia z absurdalności śmierci. „Każde społeczeństwo, gdziekolwiek by żyło – stwierdza Ernst Becker (za: Z.Bauman, Życie na przemiał. Wydawnictwo Literackie, 2004) – jest żywym mitem mówiącym o znaczeniu ludzkiego życia, o dumnym tworzeniu sensu”. Tak przynajmniej czyniły niegdyś społeczeństwa, „gdziekolwiek by żyły”, choć sposoby jakich używały, różniły się w zależności od miejsca i epoki, co z kolei powodowało uderzające różnice w formie i stylu ludzkiego życia.
Wszystkie te formy i style łączyła pewna, wspólnie opracowana i autoryzowana, recepta na przezwyciężanie śmiertelności. To ją właśnie ma na myśli Becker, gdy stwierdza, że „społeczeństwo jest skodyfikowanym systemem bohaterskim”, powołanym do tego, by służyć za wehikuł „ziemskiego bohaterstwa”, które budzić ma w ludziach „nadzieję i wiarę” w to, iż „rzeczy tworzone przez człowieka w społeczeństwie posiadają trwałą wartość i znaczenie, że przetrwają i przyćmią śmierć i rozkład, że człowiek i jego wytwory liczą się naprawdę”.
Bauman zauważa jednak, że termin „bohaterski” może być mylący. Przyjęcie proponowanej recepty, połknięcie zalecanej dawki lekarstwa i generalne trzymanie się zasad oraz ufne przestrzeganie rutyny, która obiecuje przeprowadzić nas stąd do wieczności, nie wymaga ani tego rodzaju odwagi, ani tej gotowości do ponoszenia ofiar, które przywykliśmy wiązać z pojęciem aktów bohaterskich. Próba przyćmienia śmierci za pomocą narzędzi, za których skuteczność ręczy społeczeństwo, jest w najlepszym razie efektownym zabiegiem magicznym dorównującym wyczynom alchemików. Zapewnianie sobie trwania, być może wiecznego trwania, gdy rozporządza się tak rozpaczliwie kruchym materiałem i tak ulotnymi siłami, jest bez wątpienia niezwykłym, nadzwyczajnym, zadziwiającym osiągnięciem, którego skala z perspektywy czasu może tłumaczyć roszczenia do bohaterstwa. Miano bohatera ma jednak sens tylko wtedy, gdy jest przywilejem, przysługującym zaledwie garstce wybrańców. Nazwanie społeczeństwa „systemem bohaterskim” oznacza tymczasem, że sposoby i środki do osiągnięcia celu leżą w zasięgu zwykłych ludzi, którym brakuje wyjątkowych, rzadkich talentów i zalet owej nielicznej przecież grupki mężnych wojowników, do których odnosi się pojęcie „bohaterstwo” w jego pierwotnym sensie. Fortel spaliłby na panewce, a społeczeństwo nie stałoby się „systemem bohaterskim”, gdyby nie fakt, że „każdy potrafi to zrobić”. Mówiąc wprost (za: Z.Bauman): określenie „system bohaterski” to czysty oksymoron.
Nawet jeżeli różnym grupom ludzi proponuje się różne środki transportu w drodze do wieczności, to podstawowa różnica polega na tym, że jedni mają tam dotrzeć własnymi autami, a drudzy środkami publicznej. Stwierdzenie Beckera (za: Z.Bauman) wymaga zatem korekty. Społeczeństwo oraz kultura, zmieniająca to społeczeństwo w system, składający się razem na dziwny wynalazek, który pozwala, by zwykli, nie-bohaterscy ludzie dokonywali bohaterskich czynów, dokonywali ich na co dzień.
W rzeczywistości istnieją dwie kulturowe strategie, które sprawiają, że życie ze świadomością nieuchronności śmierci staje się możliwe do zniesienia.
Najpowszechniej stosowana strategia nie wymaga żadnego, ani wąsko, ani szeroko pojmowanego bohaterstwa. W istocie zmierza ona do tego, by znieść, lub przynajmniej zawiesić, samą potrzebę bohaterstwa, nie zostawiając w porządku życia zbyt wiele miejsca dla sytuacji, które mogą zwrócić naszą uwagę w stronę transcendencji. Blaise Pascal (za: Z.Bauman) zauważył już dawno, że ludzie, „nie mogąc znaleźć lekarstwa na śmierć […] postanowili – aby osiągnąć szczęście – nie myśleć o tym”. Doprawdy, dodaje Pascal, „łatwiej znieść śmierć bez myśli o niej niż myśl o śmierci bez niebezpieczeństwa”, co oznacza, iż prawdziwe niebezpieczeństwa zniewalają umysł, wyzuwają z uczuć i zużytkowują całą energię na działanie, przeto w chwili niebezpieczeństwa mniej jesteśmy skłonni rozmyślać o śmierci niż w chwilach spokoju i bezczynności.
Inne zajęcia, mniej wymagające i ryzykowne niż odpieranie śmiertelnych zagrożeń, lecz wcale nie mniej zajmujące, są praktykowane społecznie w bardzo podobnym celu: by wykorzenić z codziennego życia wszelką myśl o śmierci. Te zajęcia to, wedle Pascala, za: Z.Bauman, rozrywki, które wypełniają bez reszty nasz czas, nie zostawiając nawet jednej wolnej chwili, w której myśli mogłyby błądzić samopas, by nie dotarła do nich przypadkiem ostateczna marność owych pozornie istotnych i absorbujących, bo pochłaniających czas i energię, życiowych zajęć. „Nie owego miękkiego i spokojnego używania, które pozwala nam pamiętać o naszym stanie, szukamy […], ale zgiełku, który odwraca nasze myśli i jest dla nas rozrywką”. Oto dlaczego wyżej cenimy łowy niż zdobycz: „zając nie ochroniłby nas od widoku śmierci i niedoli, ale polowanie, tym, że odwraca naszą myśl, chroni nas od nich (B.Pascal, Myśli. Za: Z. Bauman; co popularna mądrość zamyka w stwierdzeniu, iż „lepiej gonić króliczka niż króliczka złapać”). Martwy zając może się znaleźć na ostatnim miejscu listy spraw, które zaprzątają umysł myśliwego, ale polowanie znajdzie się na jej szczycie i musi tam pozostać, bo choćby samo w sobie miało być marnością, jego marność jest niezbędna, by przesłonić tę drugą marność, o którą naprawdę tu chodzi.
Max Scheler (za: Z.Bauiman) zwrócił uwagę na skutki powszechnego stosowania owej „rozrywkowej” strategii. W odróżnieniu od Pascala, Scheler widział jednak w ucieczce w rozrywkę raczej historyczne zdarzenie, wynik nowoczesnego przewrotu w podejściu do życia, niż odwieczną ludzką przypadłość. Piętnował tę nową postawę, uważając ją za śmiertelne zagrożenie dla ludzkiego głodu transcendencji.
Śmierć zniknęła z horyzontu współczesnego człowieka, stała się niewidzialna. Zdaniem Schelera: „Nieistnienie śmierci stanowi pewien rodzaj negatywnej iluzji świadomościowej nowożytnego typu człowieka”. Śmierć przestała być częścią ludzkiego przeznaczenia, przyjmowaną z należną powagą w całym jej majestacie, i sprowadzona została do poziomu fatalnego wypadku, jak wystrzał z pistoletu lub cegła spadająca z dachu. Wraz ze skutecznym usunięciem z obrazu ludzkiego życia perspektywy śmierci, która nie ma wpływu już ani na nasze plany, ani na zwykłe codzienne decyzje, życie straciło swą wewnętrzną spójność. Żyjemy „«z dnia na dzień«;, aż dziwnym zbiegiem okoliczności nagle nie ma już żadnego nowego dnia” (za: Z. Bauman). Wyparcie lęku przed śmiercią z codziennego życia nie przyniosło jednak ludziom spodziewanego duchowego spokoju. Miejsce lęku przed śmiercią zajął od razu lęk przed życiem. Ten drugi lęk z kolei „prowadzi do podejścia rachunkowego w kierowaniu swym życiem” (M. Scheller, Śmierć i dalsze życie; za: Z. Bauman), które się żywi odtąd niezaspokojonym pragnieniem posiadania wciąż nowych rzeczy i kultem „postępu”, który sam w sobie jest ideą pozbawioną celu i sensu. Jego jedynym praktycznym sensem jest – Scheler cytuje słynną formułę Wernera Sombarta – „robienie postępów”.
Nieustająca dewaluacja idei „trwałości” jest wspólnym mianownikiem, który łączy zagubione, niepokojąco rzadkie i zagrożone ostatecznym wyginięciem jakości; wspólnym mianownikiem rzeczy i stanów solidnych, odpornych i trwałych, a ostatecznie samej wieczności, której wszystkie te fenomeny są tylko niedoskonałymi, choć wytęsknionymi i upragnionymi, przybliżeniami… Wieczność, rzec by można, najlepsze dni ma już za sobą; prawdę powiedziawszy, bardzo liczne i długie dni – całe lata, stulecia i tysiąclecia. Wydaje się, że wieczność od początku istnienia ludzkości była wierną i zaufaną towarzyską/przewodniczką człowieka. Wygląda jednak na to, że ich drogi rozeszły się lub właśnie się rozchodzą i że ludzie muszą już dziś podążać samotnie od dzieciństwa po starość, nie rozumiejąc sensu swojej podróży i nie wierząc nawet w jego istnienie.
Wieczność była jednym z niewielu prawdziwie uniwersalnych pojęć stworzonych przez kulturę. Trzeźwemu, kierującemu się logiką umysłowi może się to wydać dziwne, przynajmniej na pierwszy rzut oka; istotnie bowiem, samo uzmysłowienie sobie „wiecznego trwania” wymaga ogromnej wyobraźni, a obrazowe przedstawienie jej sobie przekracza zdolności ludzkich zmysłów. „Wieczności” nie da się wyłuskać z „wnętrza” ludzkiego doświadczenia. Nie da się jej zobaczyć, dotknąć, usłyszeć, powąchać ani posmakować. A mimo to na próżno szukalibyśmy cywilizacji, która nie uznawałaby wieczności za coś oczywistego. Świadomość wieczności (powinniśmy raczej powiedzieć: wiarę w wieczność) można uznać za jedną z definicyjnych cech ludzkości.
Zakończę słowami Georga Steinera, za: Z.Bauman: „To dlatego, że umiemy snuć opowieści, fikcyjne lub matematyczno-kosmologiczne, na temat losów wszechświata za miliard lat; to dlatego, że umiemy […] wyobrazić sobie poniedziałkowy poranek w dzień po naszej kremacji; to dlatego, że zdania warunkowe […] potrafią, w dowolnej chwili, podważyć, zrekonstruować albo zmienić przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, określając inaczej współrzędne pragmatycznej rzeczywistości, to dlatego życie wciąż warte jest zachodu. Nadzieja tkwi w gramatyce”.